wtorek, 23 grudnia 2014

"GDY ZAJDZIE SŁOŃCE"


Głośny oddech przecinał wilgotne powietrze niczym ostry nóż. Iglaste gałęzie cięły delikatną skórę dziewczyny, na której teraz widniały krople potu. Suche gałęzie i zwiędłe liście szeleściły pod stopami niczym łamane ludzkie kości. Napór powietrza wycisnął łzy z jej oczu, ale musiała biec. Nie mogła się zatrzymać. Nie miała pojęcia, gdzie jest, jak daleko udało jej się uciec, wiedziała tylko, że nie może się poddać. I chociaż nogi powoli zaczynały się poddawać, ona nie mogła. Nie teraz. Nagle nogą zawadziła o wystający konar i runęła jak długa. Jej twarz utonęła w leśnym runie, a dziewczyna przerażona zaczęła szamotać się i próbowała wstać. Usłyszała szyderczy śmiech za plecami. Obrzydliwe echo rozniosło się wokół niej, otaczając ze wszystkich stron i przygważdżając ją mocniej do ziemi. Odwróciła się i wypatrywała. Widziała jedynie parę, wydobywającą się z jej własnych ust. Ciemność rozciągała się poza granice jej wyobraźni, a śmiech, nieustający śmiech dobiegał z każdej strony. Złapała się za głowę i próbowała z całych sił zagłuszyć go, lecz on rezonował w jej głowie. Obijał się o każdy fragment jej czaszki. Zagnieździł się tam niczym pasożyt, żerował na jej strachu i bezsilności. Przez łzy rzuciła się do ucieczki. Odbijała się od drzewa do drzewa, a twarda kora haratała jej dłonie. Nagle straciła równowagę i runęła w dół po zboczu. Każde uderzenie o ziemię bolało mocniej, a potargane włosy przesłoniły jej całą widoczność. Upadła plecami o ziemię i na chwilę przestała oddychać. Czuła wielki ciężar na klatce piersiowej. Czuła jak płuca zapadają się, jak traci oddech. Mgła przesłoniła jej oczy. Złapała się za pierś i próbowała uspokoić oddech, jednak z nikłym skutkiem. Czuła rozsadzający ból w okolicach potylicy. Krzyknęła, ale jedyne co usłyszała to świst. Zamknęła oczy pragnąc, aby ciemność ją pochłonęła. Chciała obudzić się z tego koszmaru. Chciała otworzyć oczy i zobaczyć sufit własnego pokoju. Uchyliła powieki, ale jedynym, co ukazało się jej oczom, było niebo obsypane miliardem gwiazd. Dziewczyna usłyszała ciężkie kroki na zboczu i puściła się biegiem przed siebie. Już nawet nie chowała twarzy przed raniącymi gałęziami, chciała po prostu stamtąd uciec. W końcu nogi odmówiły posłuszeństwa i dziewczyna osunęła się na ziemię. Plecami oparła się o mokrą od wilgoci korę drzewa, a głowa bezwładnie spoczęła na jej ramionach. Czekała, aż ją dopadnie. Czekała, jak zwierzyna na śmierć.
- Nie, nie, nie. – usłyszała suchy głos. Podniosła się na łokciach i przetarła oczy. Jasne światło komnaty raziło ją niemiłosiernie.
- Co to miało być? – spytała zdenerwowana.
- To ja się pytam co to było. Usadowiłaś się zadowolona pod drzewkiem i wystawiłaś się na pewną śmierć! – Snape chodził po sali w te i z powrotem. Szata powiewała za nim niczym skrzydła ogromnego kruka.
- Bo miała to być symulacja walki, a nie pogoni w ciemnym lesie!
- Nigdy, powtarzam, NIGDY nie wiesz, gdzie i w jakich okolicznościach przyjdzie Ci się mierzyć z wrogiem! – wysyczał przez zęby. - Kiedy to do Ciebie dotrze?
Hermiona głośno wypuściła powietrze i opadła na fotel. Kilka tygodni temu Dumbledore i Snape stworzyli eliksir, Aperi Somnus, pozwalający na stworzenie w umyśle człowieka dowolnej scenerii oraz wypełnienie jej dowolnymi osobami. Miało to pomóc szkolić uczniów do szykującej się wojny. Voldemort zebrał potężną armię, a więc i oni musieli trenować, jeśli nie chcieli przegrać z kretesem. Główną zaletą takiej symulacji był fakt, iż nie odnosiło się obrażeń w rzeczywistości. Ból pozostawał tylko w psychice, ale to regulowane było później za pomocą innych eliksirów. Więc nawet gdy ktoś ginął podczas symulacji, poza wrzaskami Snape’a nie działo się nic. Człowiek się budził. Snape dawał eliksir. I tak w kółko. Dodatkowo szkoła zatrudniła instruktorów walki wręcz i bronią krótką, a więc zamiast Historii Magii czy Mugoloznawstwa mieli samoobronę czy walkę na noże. Klub pojedynków stał się areną treningową, a wszelkie wizyty w Hogsmeade zostały zabronione. Szkoła stała się więzieniem, lub jak kto wolał – azylem. Nauczyciele każdej nocy powtarzali zaklęcie ochronne broniące szkoły, tak, że nic nie przedostało się przez nią od miesiąca. Hermiona opuściła lochy drżąc na całym ciele. Owszem, nie umiała walczyć, ale jak ma się tego nauczyć skoro Snape jej na to nie pozwala? Dotarła do pokoju wspólnego Gryffindoru i opadła głośno na kanapę.
- Oho, Snape znów dał Ci w kość? – usłyszała rozbawiony głos Ginny. Siedziała na fotelu i czytała Proroka Codziennego.
- Daj spokój. Ten facet to psychopata!
- Skąd ja to znam. W ubiegłym tygodniu kazał walczyć mi z własnym ojcem.
- Pamiętam. Skąd w ogóle w jego głowie pojawiają się takie chore pomysły?
- Był Śmierciożercą i pewnie tylko dlatego, że potrafi myśleć jak oni, Dumbledore pozwolił mu zajmować się tymi szkoleniami.
- Swoją drogą, nie uważasz, że trochę to przerażające, że dyrektor pozwolił Śmierciożercy penetrować nasze umysły?
Ginny tylko wzruszyła ramionami. Nie po raz pierwszy odbyły taką rozmowę, zawsze dochodząc do tego punktu, w którym stwierdzały, iż nic nie mogą na to poradzić. Musiały wpuszczać go do swoich umysłów, obdzierając się z resztek godności.

- Czy nie uważasz, że to za dużo, Severusie? Manipulowanie wyobraźnią to jedno, ale wykorzystywanie ich najskrytszych lęków…
- A jak inaczej mają nauczyć się walczyć z własnymi słabościami, Albusie?
Hermiona stała przytulona do ściany gabinetu Snape’a i przysłuchiwała się rozmowie nietoperza z dyrektorem. Nie chciała podsłuchiwać, po prostu przyszła w nieodpowiednim momencie, a drzwi gabinetu były uchylone.
- Rób, co uważasz za słuszne. – usłyszała kroki dyrektora, więc szybko schowała się za róg korytarza. Kiedy Dumbledore się oddalił, cicho zapukała do gabinetu.
- Nie teraz. – Snape odprawił ją jednym warknięciem. Ale dziewczyna nie mogła po prostu odejść. Nie po tym co usłyszała. Bezczelnie wtargnęła do jego gabinetu, wprawiając go w osłupienie.
- Granger, powiedziałem. Nie teraz.
- Słyszałam Pańską rozmowę z Dyrektorem.
- Podsłuchiwałaś? Jesteś…
- Tak, wiem. Bezczelna i niewychowana. – dziewczyna poczuła przypływ adrenaliny.
- 10 punktów od Gryffindoru!
Hermiona oprzytomniała i spuściła głowę, tępo patrząc na końcówki własnych butów.
- Przepraszam, ja…
- Ty, co? Myślisz, że jak jesteś w Zakonie to masz większe przywileje niż inni uczniowie? Że to czyni Cię wyjątkową? Że możesz podsłuchiwać prywatne rozmowy swoich nauczycieli?
- Czy w obliczu nadchodzącej wojny naprawdę jedynie to Pana obchodzi? Że podsłuchałam Pańską rozmowę? Przeprosiłam. Ale to o czym rozmawialiście…
- Nie jest Twoją sprawą.
- Myli się Pan. – odparła obcesowo. Snape popatrzył na nią ze wściekłymi ognikami w oczach.
- Słucham?
- „Wykorzystywanie ich najskrytszych lęków” tak powiedział Dumbledore. A z kontekstu nawet idiota domyśliłby się, że chodzi o NASZE najskrytsze lęki. A więc jednak, to jest moja sprawa. A Pan się myli.
Snape patrzył na nią i nie mógł uwierzyć własnym uszom. Pierwszy raz słyszał tyle słów naraz z jej ust. Pierwszy raz, niestety musiał przyznać, brzmiały sensownie. Odmówienie wyjaśnień byłoby dziecinne. Była dorosła.
- Skoro tak bardzo musisz wiedzieć. Wiedz jednak, że nie zamierzałem robić niczego za Waszymi plecami. Każdemu z osobna chciałem tłumaczyć to, co teraz wytłumaczę Tobie. Jak zwykle, musisz wszystko wiedzieć  pierwsza.
Hermiona puściła to mimo uszu. Założyła ręce na piersi i czekała.
- Istnieje eliksir, który podawany razem z Aperi Somnus pozwoliłby na umieszczenie w wyobraźni człowieka jego najgłębiej zakorzenionych w psychice lęków, przybierających konkretną postać, w zależności od tego, czego lub kogo, ktoś boi się najbardziej. Wyobraźnia zostałaby tak przekształcona, aby jej właściciel, dosłownie, tracił zmysły.
- I niby w jaki sposób miałoby to nam pomóc z walce?
Snape pochylił się do przodu.
- Śmierciożercy to osoby bez emocji. Bez wyrzutów sumienia. Są szkoleni tak, aby nie okazywać słabości i dobrze znają pojęcie legilimencji. W walce zrobią wszystko, aby Was osłabić. Chcę Was przed tym bronić. Chcę nauczyć Was jak bronić się przed własnym strachem.
- I mam uwierzyć, że robi to Pan z troski o nas, a nie dla własnej rozrywki? Żeby patrzeć jak cierpimy? Zżerani przez własne koszmary? – Hermiona nie zdążyła powstrzymać się przed uniesieniem głosu.
- Wierz w co chcesz. Nikogo nie będę zmuszał do przyjęcia tego eliksiru.
Hermiona otworzyła usta, aby coś dodać, ale uciszył ją podniesioną ręką.
- Nie mam ochoty wysłuchiwać dalej Twoich jęków. Wynoś się. – dziewczyna wstała i rzucając gniewne spojrzenie wyszła z pokoju.

Jednak tej nocy nie dane jej było spać spokojnie. Wierciła się i miotała w pościeli niczym zagoniony w potrzask zwierz. Obudziła się zlana potem. Księżyc nadal wisiał wysoko na niebie. Przed oczami nadal miała obrazy, które brutalnie wyciągnęły ją z objęć Morfeusza. Nie potrafiła zapomnieć twarzy matki, gdy wymierzała w nią różdżkę i rzucała śmiertelne zaklęcie. Rozmowa ze Snape’em przed snem najwyraźniej nie była najlepszym pomysłem. Jej umysł zaczął dawać jej subtelnie znak, że chociaż potępia pomysł Snape’a.. to ona sama nie radzi sobie ze swoimi lękami. Ubrała gruby szlafrok i już miała opuścić dormitorium, kiedy zdała sobie sprawę, że nie może przecież pójść do Snape’a i ot tak, poprosić go o pomoc w środku nocy. Położyła się z powrotem do łóżka, lecz bała się zamknąć oczy. Kiedy słońce wychyliło się zza horyzontu ubrała się i szybkim krokiem ruszyła do lochów.

- Jesteś pewna? Wczoraj sama tłumaczyłaś mi jak niehumanitarne wydaje się to rozwiązanie.
- Dzisiaj zmieniłam zdanie. Kobiety tak mają. – dodała z przekąsem, a Snape uniósł kącik warg.
- Dobrze zatem. Kiedy…
- Najlepiej od razu. – przerwała jego pytanie. „Zanim się rozmyślę” pomyślała.
Snape był trochę zdziwiony jej pośpiechem, lecz nie zamierzał protestować.
- W razie jakichkolwiek komplikacji, przerwę działanie eliksiru. – powiedział wskazując jej wysoką leżankę. Przypominała fotel w gabinecie stomatologicznym jej rodziców.
Dziewczyna kiwnęła głową i jednym łykiem opróżniła podaną przez Snape fiolkę. W ustach poczuła kwaśny smak i skrzywiła się.
- Nie krzyw się tak. Zaraz będzie gorzej.
I nagle wielka fala wątpliwości zalała jej umysł. Jednak było za późno, aby się wycofać. Oczy zaszły mgłą, słyszała tępe odgłosy wokół siebie, lecz nie umiała ich zidentyfikować, ciało miała sparaliżowane, nie mogła mówić. Zamrugała i nagle krajobraz wokół zaczął się przekształcać. Obłok dymu zaczął formować ostrzejsze kształty, zupełnie jakby zanurzała się w Myślodsiewni.

Stała na środku salonu w swoim rodzinnym domu. U jej stóp, przodem do niej klęczeli jej rodzice. Widziała ich przerażone twarze i oczy pełne błagania. Chciała krzyknąć, lecz z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Poczuła lodowaty oddech na karku. Dobiegł ją oślizgły syk, tuż za jej plecami.
- Taka młoda. Taka ambitna. Taka… inteligentna. Gdyby nie fakt, że jesteś szlamą, chętnie widziałbym Cię w swoich szeregach. Chociaż myślę… że ten szkopuł możemy zaraz naprawić. Wystarczy jedno… małe… zaklęcie. – pauzy między słowami spowodowały u dziewczyny gęsią skórkę. Zobaczyła jak jej ręka unosi się, chociaż nie ona wydała ku temu polecenie. „Nie!” krzyczała w myślach.
- Dokładnie tak. – Voldemort ciągnął swój monolog. – W głębi serca wiesz, gdzie Twoje miejsce. Nie jesteś tak czysta jak myślałaś. Jest i mrok w Twojej duszy. Nikt nie jest całkowicie dobry. – wyszeptał do jej ucha. – Tego właśnie się boisz, prawda? Że nie wiesz, która część Twojej duszy przeważa. Ta dobra, gryfońska, czy może… ta zła. Dziedzictwo samego Slytherina. Uwierz mi, kiedy już skończysz, poczujesz co to znaczy żyć. - zobaczyła jak jej palce mocniej ściskają różdżkę i usłyszała tylko dwa słowa. Avada. Kedavra. Zielony strumień wystrzelił, a Hermiona wrzasnęła.
Snape trzymał dłonie na jej ramionach i usiłował ją uspokoić.
- Uspokój się. Już koniec.
Nie umiała kontrolować swojego oddechu. Dusiła się powietrzem, drogi oddechowy zwęziły się do krytycznego minimum.
- Hermiona! – krzyknął Snape, na co ona wstrzymała oddech. Patrzyła na niego oczami pełnymi łez. Wyglądał trochę tak, jakby nie wierzył, że to zadziała. – Opanuj się. To tylko wyobraźnia.
Usiadł na krześle obok niej, a Hermiona próbowała nabierać wolno powietrza. Powoli zaczęła panować nad oddechem. Oparła głowę o zagłówek. Drżała na samo wspomnienie jadowitego syku. Wróciły do niej wszystkie nocne koszmary i już wiedziała, skąd się brały. Nigdy do końca nie pamiętała, co się w nich działo. Teraz wiedziała. Zsunęła się z fotela i spostrzegła, że się profesor się jej przypatruje. Zamknęła mocniej powieki, a z jej oczu popłynęła strużka łez. Bez słowa odwróciła się i wyszła z gabinetu.

Wróciła dopiero tydzień później. Nie była gotowa wcześniej powrócić do swojej podświadomości, po tym co zobaczyła ostatnio. Nie sypiała, przerażona myślą, że znowu ujrzy te potworne obrazy. Zdała sobie jednak sprawę, że musi z tym walczyć. Snape w tym jednym miał rację. Skoro mają stawić czoła Voldemortowi, muszą umieć walczyć sami ze sobą. Zapukała, a kiedy otworzył jej drzwi bez słowa weszła do gabinetu.
- Proszę, proszę. Myślałem, że stchórzyłaś do reszty.
- Też tak myślałam. Niestety zdałam sobie sprawę, że miał Pan rację.
- Wreszcie mówisz do rzeczy. Siadaj.
Usadowiła się na fotelu, a Snape poszedł po odpowiednią fiolkę.
- Muszę przyznać, że nie sądziłem, że wrócisz. Niewiele osób wraca.
- Gdy się już nad tym zastanowiłam, zdałam sobie sprawę, że prędzej czy później… każdy powinien umieć przezwyciężać własne słabości.
Wypiła eliksir i oddała Snape’owi fiolkę. Mocno ścisnęła siedzenie fotela i czekała. Nagle pojawiła się znajoma mgła, wyostrzyły się kształty i uformowała się dokładnie ta sama scenografia, co ostatnim razem.
- Taka młoda… - usłyszała syk, lecz nagle obraz poszarzał, a dźwięki ucichły. Hermiona zdezorientowana rozglądnęła się po pomieszczeniu i pod oknem ujrzała Snape’a.
- Podejdź. – powiedział. Poruszyła nogą i ku swojemu zdziwieniu okazało się, że nic nie krępuje jej ruchów, tak jak ostatnim razem. – Dzisiaj zobaczysz sytuację z innej perspektywy.
Oglądnęła się przez ramię i zobaczyła siebie samą stojącą naprzeciw klęczących rodziców, oraz Voldemorta krążącego wokół niej jak sęp.
- A teraz powiedz mi. Czego się boisz? - spytał Snape.
- Śmierci rodziców.
- Nie.
Popatrzyła na niego zdziwiona.
- Nie tego się boisz.
- Boję się, że to ja będę musiała ich zabić.
- Nie.
Dotarł do niej przeciągły syk Voldemorta. „Nikt nie jest całkowicie dobry.”
- Boję się, że zabiję ich, bo… będę tego chciała. – wyszeptała.
- A to znaczy, że…
- Jest we mnie także zło.
- Strach przed dwojaką duszą nie jest niczym złym. Nikt nie jest całkowicie dobry, ale i nikt nie jest całkowicie zły. Świat nie dzieli się na dobrych ludzi i Śmierciożerców. Każdy z nas ma w sobie cząstkę zła, ale to nie znaczy, że musimy z niej korzystać.
- Co mam zrobić?
- Przekonaj samą siebie, że nie jesteś zła.
- Ale jak?
- Tak, jak przekonałabyś mnie.
Dziewczyna popatrzyła na niego, ale zrozumiała o co mu chodzi. Odwróciła się i powoli podeszła do swojego czarno-białego sobowtóra.
- Nie rób tego. Nie chcesz tego.
- Stać Cię na więcej.
- Jesteś taka jak ja. Jesteś dobra.
- No błagam Cię, nie czuję się przekonany.
- To moi rodzice. To twoi rodzice.
Jej sobowtór podniósł różdżkę.
- Nie! Nie rób tego!
Zielony płomień zakończył wizję, i Hermiona otworzyła oczy.
- Doprawdy. Wzruszające.
- Niech mi Pan da spokój.
- Grzeczniej, Granger. Ja tu staram Ci się pomóc.
- Jakoś nie widzę.
- Nie zrobię wszystkiego za Ciebie.

Przez kolejne dwa tygodnie Hermiona przychodziła do Snape każdego popołudnia. Rezultatów nie było widać, co doprowadzało dziewczynę na skraj załamania. Psychicznie była wykończona, ale nie dawała tego po sobie poznać. Snape i tak wiedział więcej niż ktokolwiek. W samotności miała ochotę się poddać, nie chciała dłużej oglądać śmierci swoich rodziców, to za wiele ją kosztowało. Ale nie była tchórzem.

- Nie odwracaj wzroku. – Snape stanął tuż za nią i złapał ją za ramiona. Miał silne dłonie. Chłodne. – Musisz zdać sobie sprawę z konsekwencji, które Cię czekają, jeśli stchórzysz.
Kiedy zielony promień po raz kolejny wystrzelił, Hermiona nie odwróciła wzroku. Tępo patrzyła na ciała padające na dywan. Na oczy wpatrzone w sufit. Na swój paskudny, beznamiętny wyraz twarzy. I na Voldemorta wykrzywiającego usta w grymasie. Snape rozluźnił uścisk, a dziewczyna podeszła do rodziców. Uklęknęła przy nich, a po jej policzkach spłynęły gorące. Będzie to oglądać dopóki nie znajdzie sposobu, aby uświadomić sobie, że nie może dać zwyciężyć złej stronie. Nagle mgła spowiła wszystko wokół i znów byli w gabinecie Snape’a.
- Jeszcze raz. - powiedziała dziewczyna ocierając policzek.
- Nie dzisiaj. Spójrz na siebie, jesteś wycieńczona.
- Od kiedy to martwi się Pan moim zdrowiem?
- Ktoś musi, skoro Ty tego nie robisz.
Dziewczyna prychnęła. Owszem, była słaba, ale kiedy w końcu upora się ze swoimi lękami, będzie miała czas na odpoczynek.
- Zawsze może mi Pan dać jakiś eliksir wzmacniający.
- Kto jak kto, ale Ty, Panno-Wszystko-Przecież-Wiem-Lepiej powinnaś wiedzieć, że to nie zastąpi snu i odpoczynku.
Westchnęła, na co Snape tylko wzruszył ramionami.
- Widzisz? Nawet nie masz siły odpyskować.
- Ostatni raz?
- Ale robisz potem tygodniową przerwę. – powiedział kategorycznie. Podszedł do szafki i przyniósł dobrze znany trunek.
- Tygodniową?
- Nagle masz siłę na dyskusje?
- W porządku! – prychnęła biorąc od niego buteleczkę. – Zachowuje się Pan gorzej niż moja matka.
- Twoja matka będzie martwa, o ile się nie skupisz. - te słowa powstrzymały Hermionę od dalszej dyskusji. Snape najwyraźniej zdał sobie sprawę, że trochę przegiął. Usiadł obok niej i położył swoją dłoń na jej. – Wybacz, przesadziłem. – Wzięła naczynko z jego dłoni i wlała sobie do ust. Nie patrząc na niego, przymknęła powieki i położyła się na fotelu.

Kiedy otworzyła oczy znów była w salonie rodziców. Znów stała obok samej siebie. „Skup się, skup!”. Podeszła do swojego sobowtóra i stanęła z nim twarzą w twarz. Popatrzyła w swoje brązowe oczy.
- Nie możesz tego zrobić. Będziesz cierpieć, bardziej niż sobie wyobrażasz. Nawet jeśli teraz wydaje Ci się to lepszym rozwiązaniem, to później zobaczysz, że cierpienie nie będzie warte tego, co dostaniesz. Myślisz, że Czarny Pan naprawdę przyjmie szlamę w swoje szeregi? Zastanów się. To przeczy całej jego chorej ideologii! Nawet najpotężniejszego czarodzieja na świecie nie uznałby za sojusznika, gdyby był mugolakiem!
Nagle brązowe tęczówki poruszyły się i utkwiły w niej przenikliwe spojrzenie. Hermiona była przerażona. Widziała właśnie siebie, w odbiciu swoich własnych oczu. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty wydawały się zmieniać w godziny, a ta chwila trwała dla dziewczyny wieczność.
- Wiem, że czujesz się rozdarta. Wiem jak to jest. Ale… - dziewczyna zawahała się. – Nie możesz ich zabić. Zbyt mocno ich kocham, aby ich stracić. Poza tym, świat nie dzieli się na dobrych ludzi i Śmierciożerców. Wszyscy mamy w sobie odrobinę zła. Ale nie musimy jej wykorzystywać.
Hermiona dotknęła jej serca. Zamknęła oczy i pozwoliła łzom płynąć. Była bezsilna. Nie miała najmniejszego pojęcia jak miałaby inaczej przekazać jej to, co czuła.
Nagle poczuła delikatną dłoń na swoim sercu. Popatrzyła zdumiona na swoje odbicie i zobaczyła jedną, czarną łzę spływającą po jej policzku. Nagle wszystko zniknęło. Stała na środku wielkiej, czarnej pustki. Kilka sekund minęło, zanim znów pojawiła się na fotelu. Tym razem jednak nieprzytomna.
- Cholera jasna, Granger! Ocknij się! – gniewne krzyki Snape’a wyrwały ją w ciemności. A raczej jego ręce potrząsające nią z ogromną siłą.
- Narobi mi Pan siniaków… - powiedziała cicho.
- Granger… - Snape najwyraźniej odetchnął z ulgą.
- Profesorze... – popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. – Udało się.

Kiedy wieczorem Hermiona kładła się spać, uśmiechnęła się. Ogromny kamień spadł jej z serca, czuła tę ulgę, która na nią spłynęła w tamtej chwili, gdy ujrzała czarną łzę. Zamknęła oczy i odpłynęła w spokojny, równomierny sen. Pierwszy raz od dawna, to nie Voldemort gościł w jej sennych marzeniach. Obudziła się dopiero, kiedy promienie wysoko wiszącego słońca połaskotały ją w policzek. Umyła się i ubrała, po czym zeszła na lunch. Idąc do Wielkiej Sali wpadła na Snape’a, który właśnie wychodził.
- Profesorze.
- Granger.
- Dziękuję. – te słowa z jej ust zaskoczyły go.
- Rozumiem, że dobrze dzisiaj spałaś.
- Pierwszy raz od bardzo dawna, a wszystko dzięki Panu.
- Nie przesadzaj, Granger. Dobrze się spisałaś.
- Gdy nie Pan, w ogóle nie miałabym takiej szansy. – niespodziewanie dziewczyna zbliżyła się i podnosząc się na palcach pocałowała go w policzek. Tego się nie spodziewał. – Dziękuję. – wyszeptała, po czym oddaliła się do Wielkiej Sali. Snape nadal zaskoczony wrócił do lochów. Nie chciał tego roztrząsać, ale nie mógł przestać o tym myśleć. Dlaczego to zrobiła? To zbyt duży gest, jak na podziękowania, nawet z jej strony. Zwłaszcza z jej strony. Kolejna nieprzespana noc należała właśnie do niego.

Wojna zbliżała się nieuchronnie. Zakon doniósł, że Wybraniec zniszczył już prawie wszystkie horkruksy. Uczniowie coraz zacieklej podchodzili do przygotowań i treningów. Szkolenia Snape’a odnosiły dużą popularność. Wieść o sukcesie Hermiony szybko rozeszła się po szkole i do Snape’a napływało coraz więcej uczniów. Zaczynało powoli brakować eliksirów, a Mistrz nie nadążał z ich tworzeniem sam. Zebrał grupę najzdolniejszych uczniów i poprosił ich o pomoc, nawet Horacy włączył się w akcję. Dzięki temu, Snape powoli zapełniał swoje zapasy.

Pewnego marcowego wieczora w Sali została już tylko Hermiona, kończąca swoją część. Horacy nadzorował jej pracę, równocześnie tworząc swój własny eliksir.
- Skończyłam. – powiedziała nagle. Snape zamierzał już podejść do dziewczyny, jednak starszy profesor uprzedził go i pokiwał głową z uznaniem.
- Doskonale, panno Granger. Doskonale.
- Granger. – odezwał się Snape lodowatym głosem. – Chciałbym z Tobą porozmawiać. Na osobności. – Horacy najwyraźniej zrozumiał aluzję, gdyż szybko ulotnił się z Sali.
- Jak twoje koszmary? – dziewczyna była zdziwiona, bo profesor nigdy nie rozmawiał z nią na tematy prywatne.
- Nie pojawiły się od tamtego czasu. – Snape tylko mruknął zadowolony i powrócił do swojej lektury. - Czy mogłabym jeszcze w czymś Panu pomóc?
- Jest już późno, nie będę Cię zatrzymywał.
- Właściwie to nie mam nic lepszego do roboty.
- Skoro tak, to pomyślmy. Jeśli bardzo chcesz, to możesz posprzątać.
Myślał, że zaprotestuje, odpysknie mu lub oburzy, ale ku jego zdziwieniu dziewczyna zabrała się do sprzątania. Co zdziwiło go bardziej, nie użyła do tego żadnego zaklęcia. Podniósł się i z zaciekawieniem oparł o kolumnę. Dziewczyna krzątała się po Sali czyszcząc kociołki, odstawiając ingrediencje na swoje miejsce, segregując przepisy. Nagle ręką potrąciła kociołek stojący na stole. Potoczył się po blacie i nagle zawisł kilka milimetrów nad posadzką. Snape stał nadal oparty o kolumnę, lecz trzymał w ręku swoją różdżkę.
- Przepraszam.
- Dlaczego nie użyjesz do tego zaklęcia? Oszczędzisz godzinę pracy.
- Jak już mówiłam, nie mam nic lepszego do roboty.
- Nie... -
- Słucham?
- To nie to. Ty się ukrywasz.
- Nie bardzo wiem…
- Nie udawaj, Granger. Badałem Twój mózg wzdłuż i wszerz, doskonale wiem co się dzieje.
- Proszę mnie zatem oświecić.
- Chowasz się tu przed Weasley’em, czyż nie?
Hermiona zaniemówiła. Skąd on..? Ah, no tak. W końcu jest Mistrzem Legilimencji. Podczas badań mogła nawet nie poczuć, gdy bezczelnie przetrzepywał jej podświadomość.
- Nie. – odwróciła wzrok do kociołka.
- Kłamiesz.
- Nawet jeśli, to co to Pana interesuje?
- Dziwi mnie, że akurat moim kosztem chcesz uciec od Weasley’a. Z dwojga złego… - pokiwał znacząco głową.
- Nie ma Pan pojęcia, o czym Pan mówi.
- Skończy z tym „panem”. Czuje się wtedy jak dziadek.
- Przepraszam…
- I przestań przepraszać! W ciągu kilku minut słyszę to już drugi raz.
- Prze… - profesor posłał jej mordercze spojrzenie.
- Możesz mówić do mnie po imieniu, ale radzę Ci tego nie nadużywać.
- Czym zasłużyłam sobie na taki przywilej?
Nie odpowiedział. Dziewczyna zgarnęła kociołek ze stołu i odniosła go na półkę. Usłyszała kroki, a następnie skrzypnięcie biurka, gdy Snape na nim usiadł.
- Więc czemu się ukrywasz? – popatrzyła na niego.
- Czemu Cię to tak interesuje?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
- Dobrze, więc sprecyzuję to inaczej. To nie Twój interes.
- Jak tam sobie chcesz. Ale za niedługo nie będzie już potrzeby dorabiania eliksirów, a więc i twoja pomoc nie będzie mi potrzebna.
- Wtedy znajdę sobie inne zajęcie.
- Oh, doprawdy? Zaczniesz pomagać skrzatom w kuchni?
- Chociażby.
- Merlinie, musisz być bardzo zdesperowana.
- Za to Ty jesteś strasznie uparty!
- Przynajmniej staram Ci się pomóc. – syknął i odszedł w głąb Sali. Niepotrzebnie wdała się z nim w dyskusję. Chociaż… poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, bo dotarło do niej, że może z jakichś tylko sobie wiadomych powodów, naprawdę chciał jej pomóc. A ona miała dosyć tłumienia tego wszystkiego w sobie. Chciała móc komuś w końcu powiedzieć, wyrzucić z siebie wszystko, co w niej siedziało.
- Masz rację… Ukrywam się. Jak tchórz.
Snape zmierzył ją badawczym spojrzeniem.
- Dowiedziałam się, że on… chce mi się oświadczyć.
- No i? Nie widzę jak na razie problemu.
- Ale ja… nie wiem, czy ja tego chcę.
- To z nim zerwij. Przecież nikt Cię nie zmusza, żeby z nim być.
- To skomplikowane. Jego rodzice… wiem, że bardzo by tego chcieli.
- A jesteś z nim dla jego rodziców czy dla siebie?
- Teraz to już sama nie wiem. Ostatnio po prostu widzę, ile nas dzieli.
- Weasley może nie jest wyjątkowo inteligentny… - zaczął, a dziewczyna posłała mu wymowne spojrzenie. – Ale zapewniłby Ci bezpieczeństwo.
- A czy to tak wiele, że chciałabym oprócz tego kochać mężczyznę, z którym jestem?
- Nie bądź niemądra. Czasem nie można mieć wszystkiego, czego się chce.
- A skąd możesz to wiedzieć? Czy Ty kiedykolwiek byłeś zakochany?
- Nie bądź głupia.
- To nie jest żadna odpowiedź.
- Miałem wiele kobiet w swoim życiu.
- Nie o to pytałam.
- Wiem, że nie o to. Nie zamierzam z Tobą rozmawiać o swoim życiu uczuciowym.
- Bo pewnie żadnego nie było.
- Granger!
- Unikanie tematu tylko potwierdza moją teorię.
- Nic o mnie nie wiesz, więc nawet nie próbuj mnie oceniać. – powiedział lodowato. Hermiona poczuła, że jest blisko granicy.
- Wybacz. Ja po prostu…
- Chciałaś mojej rady to ją dostaniesz. Jeśli go kochasz, to z nim zostań. Jeśli nie, odejdź póki możesz.

Tej nocy Hermiona została w lochach. Snape zaproponował, że transmutuje jej jeden ze swoich foteli w jakiś wygodniejszy mebel, przystała więc na jego propozycję. Nie chciała widzieć się z Ginny, a perspektywa noclegu w lochach była lepsza niż samotna tułaczka po Hogwarcie. Jej przyjaciółka usilnie próbowała dowiedzieć się, co dziewczyna odpowie jej bratu. Nie miała odwagi przyznać się, że nie jest nawet pewna czy jeszcze kocha Rona. Przyjaźnili się od siedmiu lat, byli ze sobą dopiero kilka miesięcy. Faza wzajemnego zauroczenia minęła, teraz pozostało raczej przyzwyczajenie. Nie chciała, aby jej życie tak wyglądało. A co gorsza, nie chciała, aby było ono definiowane już teraz. Była jeszcze za młoda na takie plany. Poza tym zbliżała się wojna. Kto wie, co przyniesie.

Kiedy w południe Snape wparował do Sali, Slughorn już krzątał się po Sali, pomagając Belby’emu łamać gałązki Waleriany. Hermiona stała przy swoim stanowisku, z niebywałym skupieniem siekając zioła, więc nawet nie zauważyła, że ją obserwuje.
- Złap nóż za czubek lewą ręką. Wtedy będziesz mogła kierować nożem swobodniej.
- Nie słyszałam, że Pan wchodził.
- Zauważyłem.
- Dziękuję za wczoraj.
Snape skinął jej głową. Dziewczyna nawet na niego nie patrzyła. Była zamyślona, patrzyła tylko na swoje ręce, chociaż jej wzrok wydawał się pusty. Snape zabrał się za sporządzanie Wywaru Leczniczego. Horacy wyjątkowo głośno chwalił poczynania Marcusa, co natomiast niezwykle irytowało Snape’a. Czy on naprawdę co minutę musi podkreślać jaki chłopak on jest „uzdolniony i podobny do wuja”? Nawet w obliczu wojny nie przestał włazić uczniom w dupy. Kiedy więc po godzinie oznajmił, że idzie na obiad, Snape odetchnął z ulgą. Podszedł do stanowiska Granger’ówny i stwierdził beznamiętnie.
- Więc zerwaliście tak?
- Słucham? Skąd Pan…
- Znam Cię od siedmiu lat, a dni, w których milczałaś dłużej niż pięć minut, mogę policzyć na palcach jednej ręki. Wnioskując po tym i po temacie naszej wczorajszej konwersacji, odpowiedź jest prosta. Poza tym miałaś mi mówić po imieniu.
- Wybacz, zapomniałam. Nadal nie rozumiem, czemu tak bardzo interesuje Cię moje życie prywatne.
- Jestem ciekawski z natury.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Kto by pomyślał.
- Jak zareagował Weasley?
- Tak jak można się było spodziewać. Wściekł się… krzyczał. Dużo krzyczał.
- Prędzej czy później mu przejdzie.
- Nazwał mnie szlamą. – szepnęła.
- I tym się tak przejęłaś? Jednym słowem z ust kogoś, kto bardziej ceni durny sport niż własną dziewczynę? Tak nie zachowuje się Granger, którą znam. Sześć lat znosiłaś obelgi Malfoy’a, pomyśleć, że jesteś już uodporniona na takie gadanie.
- Ale zdanie Malfoy’a nie bardzo mnie obchodziło. Malfoy’a nie uważałam za przyjaciela.
- Ktoś, o kim myślisz, że „był” Twoim przyjacielem, tak naprawdę nigdy nie zasługiwał na jego miano.
- Dlatego Ty nie masz przyjaciół? – powiedziała ze łzami w oczach, czym wprawiła go w osłupienie.
- Tak.
- Nie spotkałeś w życiu nikogo, kto zasługiwałby na takie miano?
- Nie.
- Więc nie masz pojęcia, co to znaczy stracić przyjaciela.
- To nie znaczy, że nie wiem jak to jest kogoś stracić.
Dziewczyna siąknęła nosem i popatrzyła na niego.
- Straciłeś kogoś?
- Matkę.
- Przepraszam, ja… nie wiedziałam.
- Skąd mogłaś.
- Mogę spytać co się stało?
- Spytać możesz.
- Severusie… - dziewczyna pierwszy raz wypowiedziała jego imię. Wymienili spojrzenia, a Snape odczuł niechciany dreszcz. Tylko raz w życiu usłyszał tyle czułości w połączeniu ze swoim imieniem.
- Mój ojciec ją zabił. Ciągle się kłócili, ojciec często bił matkę, pewnego razu sytuacja wymknęła się spod kontroli i.. dźgnął ją nożem.
Dziewczyna stała oniemiała. Los jego matki był tragiczny, ale najbardziej przerażające było to, w jaki sposób Snape wypowiedział te słowa. Beznamiętnym i pustym głosem. Poczuła pewnego rodzaju współczucie dla profesora.
- Przykro mi…
- Niepotrzebnie.
- Jak możesz tak mówić?
- Nie żal mi tego skurwysyna.
- Co się z nim stało?
- Zabiłem go.
- Słucham? – dziewczyna nie mogła uwierzyć w jego słowa.
- Kiedy znalazłem matkę martwą, wiedziałem, że to on. Nie zginęła w sposób magiczny, a tylko jeden mugol na świecie jej nienawidził. Więc.. odnalazłem go i zabiłem.
- Swojego własnego ojca?
- To nie był mój ojciec. Nigdy nim nie był. Nienawidził mnie i mojej matki. Dostał to, na co zasłużył.
- Nie umiem sobie nawet wyobrazić, przez jakie piekło musieliście przechodzić.
- Masz rację, nie umiesz. Twoi rodzice są całkowicie normalni, kochają Cię i…
- Moi rodzice? Oni nawet nie pamiętają, że mieli kiedykolwiek córkę..
- Wymazałaś im pamięć? - spytał zdziwiony.
- Musiałam. Żeby zapewnić im bezpieczeństwo.
- Brzmi całkiem rozsądnie.
Stali w niezręcznej ciszy.
- Pójdę już. Zrobiłam się trochę głodna.
- Odprowadzę Cię. Też zgłodniałem.
Wielka Sala nadal była pełna uczniów, gdy do niej dotarli. Wielu z nich zaskoczył widok wchodzących, zdziwione spojrzenia śledziły Snape’a odprowadzającego Hermionę do stołu Gryffindoru i udającego się do stołu nauczycielskiego. Nie usiadła na swoim zwyczajowym miejscu, przyłączyła się natomiast do bliźniaczek Patil na drugim końcu stołu. Rozmawiając z nimi nie mogła powstrzymać się od zerknięcia w stronę swoich przyjaciół. Ron i Ginny siedzieli naprzeciwko siebie w milczeniu, a Luna wyjmowała właśnie Neville’owi z włosów jakieś niewidzialne stworzenia. Nagle rudowłosa dziewczyna spojrzała na nią, ale w jej oczach nie zobaczyła gniewu, czy złości. Musiała jednak odwrócić wzrok.

Dni mijały, atmosfera w szkole stawała się coraz bardziej nerwowa. Koniec kwietnia wzbudzał zarówno w uczniach, jak i w nauczycielach rosnący niepokój. Powietrze stało się cięższe, jakby wisząca groźba napierała na otoczenie, a oddechy wszystkich Śmierciożerców skierowane były w stronę Hogwartu. Jednak wydawać by się mogło, że Snape’a i Hermiony to nie dotyczy. Ostatnie dwa tygodnie, po treningach, zwykli siadywać w jego gabinecie i rozmawiać. Mieli wiele wspólnego – poza utratą bliskich, mieli podobne zainteresowania oraz plany na przyszłość. Oboje chcieli opuścić Hogwart, rozpocząć całkiem nowe życie po wojnie. To zbliżyło ich do siebie. I chociaż oboje nie zdawali sobie z tego sprawy, zaczęło się między nimi rodzić przywiązanie. Darzyli się wzajemnym szacunkiem, odsłonili przed sobą swoje sekrety. Hermiona stała się wyrozumiała, zrozumiała dlaczego Snape był, jaki był - zimny i oschły. On z kolei zrozumiał dzięki dziewczynie, że może i w nim jest dobro. Lód, który dotychczas spowijał jego serce, topniał pod słowami Hermiony. Powoli uczył się słuchać, uczył się na nowo ufać.   

Właśnie podczas jednego z takich wieczorów Snape, ku zdziwieniu dziewczyny, złapał ją za rękę i popatrzył w oczy. Był wstawiony, lecz nie na tyle, aby nie zdawać sobie sprawy z własnych słów.
- Hermiona, posłuchaj. Gdy Voldemort uderzy… musisz się ukryć.
- Co? Nie ma mowy! Nie będę siedzieć bezczynnie, gdy inni będą narażać swoje życia!
- Tylko w ten sposób będę mógł Cię chronić.
- Nie potrzebuję ochrony, Severusie. Czy nie po to szkoliłeś mnie przez ten cały czas? Jestem dużą dziewczynką i poradzę sobie sama.
- Ale ja nie. Gdyby coś Ci się stało, nie zniósłbym tego.
- Co… Co Ty mówisz?
- Za bardzo mi na Tobie zależy, żebym mógł Cię stracić.
- Severusie…
Dotknął jej policzka otwartą dłonią i oparł swoje czoło o czoło dziewczyny.
- Jestem egoistą, Hermiono. Nie mogę Cię stracić, bo…
- Nie… - dziewczyna puściła jego rękę gwałtownie.
Spojrzała na niego przerażona i czym prędzej wstała i wybiegła. Nie dopuszczała do siebie myśli, że On mógł zakochać się w Niej. Jest od niej wiele starszy, ba, mógłby być jej ojcem! Owszem, czuła się w jego towarzystwie dużo swobodniej niż przy młodym Weasley’u. Ich rozmowy były naprawdę stymulujące dla umysłu dziewczyny, przy nim mogła być sobą, nie musiała ukrywać swojej inteligencji, mogła wyrażać swoje poglądy w zwyczajny sposób bez obawy, że jej rozmówca nie zrozumie jej słów. A tak właśnie było z Ronem. Chłopaka i Mistrza Eliksirów dzieliły lata świetlne. Przy profesorze rudzielec wydawał się niedorozwiniętym umysłowo sześciolatkiem. Ale… Hermiona bała się Snape’a. Bała się jego drugiej strony, strony Śmierciożercy. Wiele razy widziała ciemność spowijającą jego oczy, gdy się denerwował. To tej ciemności bała się najbardziej. Przy niej wydawał się opanowany, spokojny, nawet zabawny, ale obawiała się, że to tylko maska. Te myśli towarzyszyły jej całą resztę wieczoru. Położyła się do łóżka i odpłynęła w niespokojny sen.

Hermiona rozbroiła Lunę, która tylko cicho pisnęła. Trener znów zaczął ją besztać, że powinna zacząć się bronić, powinna uwierzyć w swoje możliwości, ale Hermiona znała Lunę zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że to się nie stanie. Była dobra i delikatna, w walce z bezwzględnym Śmierciożercą nie będzie miała żadnych szans. Kiedy po raz kolejny ustawiły się naprzeciw siebie i podniosły różdżki, Hermiona wpadła na pewien pomysł. Kiedy ujrzała promień, odczekała ćwierć sekundy i wypowiedziała zaklęcie. Jej różdżka wyleciała w powietrze, a Luna zaczęła piszczeć z radości. Trener podszedł do niej i pogratulował. Iskierki w jej oczach zaczęły wesoło tańczyć. Uczniowie zbiegli się, aby uściskać dziewczynę, kilkoro z nich krzyczało „Dobra robota!”, a Hermiona tylko uśmiechnęła się i wycofała z tłumu. Wyszła na błonia - mróz ustąpił już miejsca ciepłemu powiewowi wiatru, który przyjemnie otulał jej ciało. Zeszła na łąkę i usiadła pod drzewem, opierając głowę o korę.

Nawet nie wiedziała, kiedy zamknęła oczy i usnęła. Z objęć Morfeusza wyrwał ją krzyk Ginny, dobiegający ze szczytu wzgórza.
- Hermiona! Hermiona, Harry wrócił!
Dziewczyna czym prędzej pobiegła za rudowłosą dziewczyną. Wbiegły do gabinetu Dumbledore’a, gdzie zgromadzili się już pozostali członkowie Zakonu Feniksa. Hermiona od razu zlokalizowała wzrokiem swojego przyjaciela i podeszła do niego, zarzucając mu ręce na szyję.
- Harry. – szepnęła z ulgą.
- Cześć.
Puściła chłopaka i pozwoliła Ginny nacieszyć się ukochanym. W tym czasie Dumbledore przemówił do zgromadzonych.
- Sytuacja wygląda następująco. Harry zlokalizował i zniszczył większość horkruksów. Pozostał jedynie puchar Helgi Hufflepuff oraz, jak udało nam się ustalić, diadem Roweny Ravenclaw. Oba te przedmioty mamy na szczęście w swoim posiadaniu. Najniebezpieczniejszym do zniszczenia będzie niestety sam wąż Czarnego Pana, Nagini. – po tych słowach zgromadzeni wciągnęli powietrze.
- Nagini? – spytał Kingsley.
- Owszem. Ktoś z nas będzie musiał zwabić węża, aby ktoś inny mógł go zabić.
- A co z pucharem i diademem? – spytała Hermiona.
- Do zniszczenia tych dwóch przedmiotów wyznaczymy po dwie osoby. Puchar – Dumbledore wyciągnął rękę do Harry’ego, a ten podał mu złote naczynko. – oddaję w ręce pana Weasley’a.
- Którego? – odezwali się chórem Fred i George.
- Żadnego z Was, panowie. – podał puchar Ronowi. – pomożesz mu, Remusie. – Lupin skinął głową.
- Natomiast diadem… diadem najpierw trzeba zlokalizować, wyznaczę więc do tego trzy osoby. Pan Potter i panna Granger. – przyjaciele skinęli głowami. – Severusie, zaopiekujesz się nimi.
Wzrok Hermiony powędrował w najmroczniejsze miejsce w gabinecie. Snape stał, oparty o ścianę i patrzył za okno. Nie odwrócił głowy w ich stronę, jedynie kiwnął głową.
- Cała reszta zajmie się rzucaniem zaklęć obronnych i przygotowaniami do wojny. Podzielicie się na cztery grupy i rozstawicie według planu. Nauczyciele, podzielcie uczniów. Największa grupa stanie przed Hogwartem, na dziedzińcu. Cztery mniejsze rozstawią się po kolei w holu, przy oknie na pierwszym piętrze, i po dwóch stronach wejścia na most. Nie spieszcie się, pozwólcie wszystkim dojść do siebie, niech każdy zaopatrzy się w eliksiry, broń oraz niech każdy dopilnuje, że ma swoją różdżkę. Mamy jeszcze czas. O zmierzchu, musicie być na stanowiskach, gotowi. Czy są pytania? – cisza jaka panowała w pomieszczeniu sama odpowiedziała na to pytanie. - Dobrze. – Dumbledore klasnął w dłonie. - Poczęstujcie się wszyscy landrynkami. To będzie długi, ciężki dzień.

- Dobrze Cię widzieć, Harry. – powiedziała Hermiona, gdy razem z przyjacielem przemierzali korytarz.
- Ciebie też. Jak się czujesz?
- Ja, w porządku. Ostro trenowaliśmy, gdy Cię nie było.
- Słyszałem, Ron mi opowiadał. Swoją drogą, przykro mi, że Wam nie wyszło.
Hermiona tylko mruknęła w odpowiedzi. Snape wlókł się za nimi, znużony ich konwersacją. Postanowił w końcu się wtrącić, mieli przecież zadanie do wykonania.
- Przepraszam, że przerywam tę niezwykle porywającą rozmowę. Mamy horkruksa do znalezienia.
- Jakieś pomysły, gdzie go znajdziemy? – rzuciła Hermiona do towarzyszy.
- Pomyślmy. – Harry zatrzymał się. – Diadem należał do Roweny, prawda?
- Tak, ale zaginął.
- Zaginął?
- Wiele lat temu. Nikt z żyjących go nie widział. Ponoć posiadał niesamowitą moc magiczną i obdarzał mądrością każdego, kto go założył. Ale Harry, to tylko legendy. Mity. Tak jak mówię, nikt z żyjących go nigdy nie widział.
- Nikt z żyjących. – powiedział Snape.
- Rowena. – szepnęła Hermiona i uśmiechnęła do niego. – Popiersie… Luna kiedyś opowiadała mi o popiersiu Roweny w ich pokoju wspólnym. To wszystko musi się jakoś razem wiązać. Diadem, Rowena…
- Hermiona. – powiedział nagle Harry. – Kto jest duchem wieży Ravenclaw?
- Szara Dama.
Harry nagle doznał olśnienia.
- Ona musi coś wiedzieć!
Puścił się biegiem w kierunku schodów na szczyt wieży Ravenclaw, a Hermiona i Snape dotrzymywali mu kroku. Przepychali się przez tabun uczniów, od których czuć było zdenerwowanie i narastającą panikę. Kotłowali się, jedni płakali, inni wspierali się nawzajem. Wszyscy mieli cień mroku w swoich oczach. Wszyscy obawiali się zachodu. Dotarli na korytarz, lecz nie podeszli do portretu, jak przypuszczała Hermiona, lecz skręcili w ciemny korytarz. Było tam wyjątkowo cicho. Hermiona i Snape podążali za Harrym, mrużąc oczy w półmroku, jaki tam panował. Nagle przed nimi wyłoniła się perłowobiała postać, a Hermiona pisnęła i zakryła dłonią usta. Drugą ręką odruchowo chwyciła dłoń Snape’a.
- Szara Dama.
Duch odwrócił się do nich, lecz milczał.
- Hermiono, może Ty.. – szepnął Harry.
- Nie, Harry. Ciebie posłucha.
- Szara Damo. – powiedział głośniej. – Muszę z Tobą porozmawiać. Co wiesz… o diademie Roweny Ravencaw? – mina jej zrzedła, a mięśnie napięły.
- Ponoć przynosił niespotykaną mądrość…
- Czy wiesz, gdzie on się teraz znajduje?
- … lecz ta mądrość przepadła.
- Co się stało z diademem?
- Nie mogę Ci pomóc.
- Proszę! To pilne! Muszę wiedzieć gdzie znajduje się diadem!
- Nie Ty jeden marzysz o mądrości, jaką daje. Przez pokolenia…
- Nie chcę go nosić, ja... chcę go zniszczyć.
Na usta Szarej Damy wypełzł chłodny grymas, a Hermiona poczuła ukłucie strachu. Nie podobał jej się wyraz twarzy ducha. Snape chyba wyczuł to, gdyż mocniej ścisnął jej dłoń, która ciągle tkwiła w jego uścisku.
- Chcesz zniszczyć? Diadem mojej matki?
- Twojej matki? – spytali chórem.
- Rowena Ravenclaw… była moją matką.
- Helena… - wyszeptała Hermiona z niedowierzaniem.
- Skoro jesteś jej córką, to musisz wiedzieć co się z nim stało! – wyparował Harry.
Helena długo milczała. Widać, że walczyła ze sobą. W końcu zdecydowała się opowiedzieć im historię życia swojego, swojej matki, o diademie, który stanął między nimi jak jabłko niezgody i podzielił kobiety na zawsze doprowadzając do śmierci trzy osoby.
- Severusie… - szepnęła dziewczyna. – Słońce zaraz zajdzie. 
Miała rację. Słońce nieubłaganie chyliło się ku horyzontowi. Snape podszedł do Harry’ego i delikatnie dał mu do zrozumienia, że kończy im się czas.
- Heleno. Gdzie znajduje się diadem?
- Tam, gdzie wszystko jest ukryte.
Hermiona miała ochotę pacnąć się w czoło. Gdzież indziej można ukryć najcenniejszy przedmiot, jak nie w miejscu, gdzie prawie niemożliwym jest, aby ktoś go znalazł!
- Harry… Pokój Życzeń!
- Dziękuje Heleno! Dziękuje! – krzyczał Harry przez ramię, biegnąc za Snape’em i Hermioną na siódme piętro. Dostali się do środka i stanęli pośrodku wielkich wież, wybudowanych z setek, tysięcy najróżniejszych przedmiotów. Rozdzielili się i szukali. Minuty mijały, ręce trzęsły im się coraz bardziej, lecz żadnego diademu nie udało im się znaleźć. Nagle Hermiona usłyszała kroki, odwróciła się i zamarła. Patrzyła prosto w zimne oczy Dracona Malfoy’a.

- Severusie…
Różdżka Dracona boleśnie wbijała się w jej szyję, a uścisk jego dłoni na jej ramieniu zaciskał się z każdą chwilą.
- Draco, puść ją.
- Albo co? Co mi zrobisz? Jesteś teraz dobry, spieszysz na ratunek szlamom i zdrajcom krwi? Może ożenisz się z jedną z nich i spłodzisz z nią szlamowate dzieci!?
Zielony płomień wystrzelił z różdżki Snape i ugodził stojącego obok Crabbe’a.
- Powiedziałem, puść ją.
Stali, w milczeniu mierząc się wzrokiem. Goyle podniósł różdżkę, jednak w starciu z Mistrzem, nie miał szans. Mężczyzna szybko wytrącił mu różdżkę z ręki.
- Uciekaj, albo Ty też oberwiesz.
Chłopak natychmiast skorzystał z okazji i dał nogę. Malfoy stał, oszołomiony zdradą przyjaciół.
- Zamierzasz odpuścić Draco, czy chcesz skończyć jak Twój przyjaciel?
- Nie zabijesz mnie. A ja nie odpuszczę. Ta szlama nie ma prawa żyć.
- Nie nazywaj… jej… szlamą… w mojej obecności. – wycedził Snape i zamachnął się różdżką. W jednej chwili Hermiona leżała pod jego stopami, a Draco, pozbawiony różdżki lewitował kilka metrów nad ziemią. Snape odstawił go na najwyższej stercie rupieci i pomógł podnieść się dziewczynie. Wymienili szybkie spojrzenie i usłyszał ciche „dziękuję”. Uśmiechnął się do niej, co odwzajemniła i zarzuciła mu ręce na szyję. Stali wtuleni w siebie, aż oddech dziewczyny wrócił do normy i minął pierwszy szok.
- Diadem. – powiedział Harry, najwyraźniej mocno zdziwiony i zażenowany tą sytuacją. Podszedł do stolika niedaleko nich i wyciągnął na wierzch niewielkie, matowe pudełeczko. Odchylone wieko ukazało srebrny diadem z niebieskimi kamieniami, lśniącymi w blasku pokoju.
- Jak go zniszczymy? – spytał Harry. – Nie mamy Miecza.
Nagle za ich plecami rozległ się szelest i kiedy odwrócili się zobaczyli Goyle’a mierzącego w nich różdżką. Najwyraźniej nie jest tak głupi, na jakiego wygląda. Nagle z różdżki wystrzelił płomień. Prawdziwy, ognisty płomień. Szalał po Pokoju Życzeń i trawił wszystko, co znalazł na swej drodze. Snape złapał dłoń Hermiony i puścił się biegiem w stronę drzwi wyjściowych. Harry biegł za nimi, próbując zniwelować zaklęcie, lecz na próżno.
- Diadem! – krzyknęła Hermiona, nie zatrzymując się. – Harry, wyrzuć go! To Szatańska Pożoga, zniszczy go!
Wypadli z pokoju i nim drzwi zdążyły zatrzasnąć się za nimi zobaczyli diadem, leżący na ziemi, spowijany przez języki ognia i zmieniający się w czarny pył.
Ani Draco, ani Goyle nie wydostali się na czas z pomieszczenia.
- Udało się! – szepnęła Hermiona i popatrzyła z uśmiechem na Snape’a. Mężczyzna patrzył pustym wzrokiem na znikające drzwi. Hermiona domyśliła się, że chodziło o Draco. W końcu przez wiele lat, traktował go jak syna. Dotknęła jego dłoni i uśmiechnęła się do niego.
- Chodźmy. – powiedział Snape i podniósł się.
Ruszyli w stronę gabinetu Dumbledore’a. Korytarze były już puste. Cisza była ich jedyną towarzyszką wędrówki. Cisza, tak nieznośna, że aż podejrzana. Stanęli w holu i nasłuchiwali. Nagle usłyszeli huk. Pobiegli na dziedziniec i wtedy ujrzeli źródło. Ogromna bariera, otoczona wokół szkoły atakowana była właśnie milionami pojedynczych, białych światełek, zlewających się w jedną wielką falę uderzeniową. Wszyscy z przerażeniem patrzyli na barierę, która, na szczęście, wytrzymała atak. Jednak ze strony wzgórza napływało coraz więcej świateł, bariera zdawała się płonąć pod nimi, aż w końcu z nieba zaczęły sypać się płatki nadpalonej materii. Wszyscy wstrzymali oddechy i nagle usłyszeli potężny krzyk Śmierciożerców, ruszających na nich z całą siłą. Snape pociągnął Hermionę z powrotem do szkoły. Zatrzasnął wrota i złapał dziewczyną za ramiona.
- Co robisz!? Trzeba im pomóc!
- Jeśli zginiemy, chcę żebyś wiedziała, że.. Cię kocham. Nie sądziłem, że uda mi się ponownie komuś zaufać, a co dopiero pokochać, ale… - „Ponownie?” – pojawiłaś się w moim życiu i… odmieniłaś je. Dzięki Tobie uwierzyłem, że nie każdy jest całkiem zły lub dobry. – zbliżył się do niej i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. – Dziękuję.
- Severusie… - powiedziała dziewczyna i mocno wtuliła się w jego klatkę piersiową. Stali tak, sami, na środku holu, ignorując dźwięki bitwy dochodzące z zewnątrz. Teraz byli tylko oni, przez krótki moment, szczęśliwi. Nagle mężczyzna odsunął się i ucałował dziewczynę w czoło. Bez słowa teleportował się, zostawiając Hermionę samą. Wybiegła na dziedziniec i dołączyła do McGonagall na stopniach.

Biwl, zieleń, żółć, pomarańcz, czerwień. Ogień, woda, pył, kurz, śmierć. Ludzie, kamienne olbrzymy, pająki. Mury dziedzińca leżące na ziemi, ciała pod nimi, na ziemi. Wszędzie ciała. Dwoiły się i troiły. Światła błyskały ze wszystkich stron, nie sposób było rozróżnić czy to wróg, czy swój. Profesor McGonagall wydała rozkaz kilku uczniom i Hermiona razem z nimi udała się z powrotem do szkoły. Biegli korytarzami w kierunku Sali transmutacyjnej, kiedy nagle, jak spod ziemi wyrosło przed nimi dwóch zamaskowanych Śmierciożerców.
- Petrificus Totalus!
Hermiona nie zatrzymując się powaliła jednego z nich, a zaraz obok niego padł drugi, ugodzony przez jednego z jej towarzyszy. Nagle usłyszała gdzieś w oddali krzyki i pobiegła w tamtą stronę.
- Idźcie! – krzyknęła do pozostałych. – Dacie sobie radę!
Wypadła za róg korytarza i zobaczyła zamaskowanego Śmierciożercę zbliżającego się do bezbronnej, skulonej na ziemi Luny. Już miała rzucać zaklęcie, gdy nagle coś ją powstrzymało. „On nie zawahałby się zabić bezbronnej dziewczyny. Obezwładnił ją, aby móc się nad nią znęcać.”
- Avada Kedavra!
Zielony promień ugodził go prosto w plecy i mężczyzna runął jak długi. Pomogła podnieść się Lunie i razem uciekły na dziedziniec.

Wojna szalała od kilku godzin. Nic nie zapowiadało jakichkolwiek zmian. Snape zabił kilkudziesięciu Śmierciożerców, obezwładnił drugie tyle, ale jego cel nadal pozostawał nieuchwytny. Wciąż pamiętał słodki smak ust dziewczyny, kiedy przedzierał się przez pole bitwy w poszukiwaniu tej jednej, konkretnej osoby. Kiedy zostawił dziewczynę samą, wtedy w holu, natychmiast teleportował się do gabinetu Dumbledore’a.
- Już czas. – powiedział tylko dyrektor.
- Upewnij się, że ona przeżyje.
Dyrektor skinął głową, a Snape powrócił na pole walki. Miał tylko jedno zadanie. Tylko jeden cel. Chronić ją. Zobowiązał się do wykonania ważnego zadania, aby ona mogła przeżyć.
Odnalazł Neville’a i skinął mu porozumiewawczo głową.

Teleportował się nieopodal Bijącej Wierzby. Podszedł do niej wolnym krokiem, a kiedy był wystarczająco blisko, zobaczył czuprynę Neville’a wyłaniającą się zza wielkich korzeni. Wciągnął głęboko powietrze, wiedział, że później może już nie mieć szansy. W tle widniał zamek rozświetlany mieniącymi się kolorami. Pomyślał ostatni raz o dziewczynie. Zamknął oczy.
- Voldemort. – powiedział Snape. Jak na zawołanie zmaterializowała się przed nim blada postać.
- Severusie. Mój drogi, Severusie.
- Nie jestem Twój. Nigdy nie byłem.
- Czyżby, Severusie?
- Owszem. Zawsze byłem po stronie Dumbledore’a.
- Czy to czyni Cię dobrą osobą, Severusie?
- Nie. Tak samo jak stanie po twojej stronie, nie czyni ze mnie złej osoby.
Nagle zza szaty Voldemorta wyłonił się ogromny, zielony wąż. Snape spojrzał na niego tylko ukradkiem.
- Powiedz mi, Severusie, co Cię do mnie sprowadza?
- Chcę, abyś zaprzestał tego szaleństwa.

Hermiona coraz bardziej niepokoiła się. Ręce trzęsły się jej bardziej z godziny na godzinę. Odkąd Snape zostawił ją na środku holu minęło kilka godzin, a ona straciła go z zasięgu wzroku bezpowrotnie. Nie chciała się martwić. Wiedziała, że nic mu się nie stanie. Ale chciała chociaż przez chwilę go zobaczyć. Kiedy kolejna godzina upłynęła nie wytrzymała i złapała profesor McGonagall.
- Pani profesor! Czy widziała Pani Severusa?
- Severusa? – odpowiedziała odpychając zaklęcie i paraliżując Śmierciożercę.
- Tak, Severusa Snape’a.
McGonagall popatrzyła na jej brudną twarz i pod kurzem, krwią i licznymi ranami zobaczyła coś jeszcze. Coś, czego się nie spodziewała.
- Hermiono…
- Proszę! Gdzie on jest?
- On… Jest z Voldemortem.

Śmiech Voldemorta rozdarł powietrze wokół nich niczym miliony cienkich noży, wbijał się w każdą wolną powierzchnię, ciął skórę Snape’a, niemal czuł krew, płynącą z ran.
- Szaleństwa, powiadasz? A więc szaleństwem nazywasz troskę?
- W Twoim działaniu nie ma żadnej troski.
- W moim działaniu jest TYLKO troska! Czy naprawdę Dumbledore namącił Ci w głowie aż tak, że sądzisz, że czarodzieje czystej krwi mogą mieszać się z mugolami? Moje działanie pragnie jedynie zapobiec zabrudzeniu naszej pięknej rasy.
- Rasy? Czarodziejów nazywasz rasą?! A jak nazwiesz mugoli? To, że nie urodzili się z magicznymi mocami, wcale nie znaczy, że są od nas gorsi! Czasem zdarza się, że są dzięki temu lepsi. Sam dobrze wiesz.
- Chcesz mi powiedzieć, że Twój ojciec był lepszy?
- To wyjątek.
- Dlatego właśnie zabiłeś ojca, Severusie?
- Zabiłem ojca, bo był zwykłą kanalią! Jeden człowiek nie świadczy źle o nich wszystkich.
- Masz rację, Severusie. Nie świadczy. Ale zasiewa wątpliwość.
- Wszystko co zasiane, da się jeszcze wyplenić. Póki nie kiełkuje. Czasem wystarczy odrobina starań, wiesz, Tom?
Czarne oczy napotkały czerwone oczy i wpatrywały się w nie z zaciętą determinacją. Grał na czas. Musiał sprowokować go tak, żeby stracił nad sobą kontrolę.
- Swoją drogą, to bardzo interesujące, że tak dbasz o czystość krwi, jednocześnie sam nie będąc… czysty. – po wyrazie twarzy zobaczył, że uderzył w czuły punkt Voldemorta. – Boli Cię to, prawda? Komu wyjawiłeś tą tajemnicę, Tom? Twoje pieski wiedzą, za kogo walczą?
- Ah, Severusie. Zawsze Cię lubiłem. Przykro mi to mówić, ale tu kończy się nasza pogawędka. Nagini.

Głośny oddech przecinał wilgotne powietrze niczym ostry nóż. Iglaste gałęzie cięły delikatną skórę dziewczyny, na której teraz widniały krople potu. Suche gałęzie i zwiędłe liście szeleściły pod stopami niczym łamane ludzkie kości. Napór powietrza wycisnął łzy z jej oczu, ale musiała biec. Nie mogła się zatrzymać. Jedyny mężczyzna jakiego pokochała właśnie stał w obliczu śmierci tylko po to, aby ją chronić. Nie mogła się zatrzymać! Granicę lasu rozświetlało blade światło księżyca. Bijąca Wierzba mignęła w oddali. Po trzech nieudanych próbach teleportacji rzuciła się w wyścig z czasem. Wierzyła z całych sił, że uda jej się dobiec na czas. Wypadła na polanę i krzyknęła imię ukochanego. Niestety. Bez odpowiedzi.

Severus Snape leżał na trawie spowity taflą swojej własnej, ciemnoczerwonej krwi. Odcięta głowa węża szamotała się nieopodal, a Neville stał nieruchomo z mieczem w ręku nad ciałem profesora. Hermiona podbiegła co sił i upadła przy mężczyźnie. Oddychał.
- Severus! Odezwij się! Błagam, odezwij się! – nerwowo uciskała jego ranę na szyi, jednak krew prześlizgiwała się przez jej palce.
- Hermiona… - ten szept nie należał do niego. Neville ukląkł przy nauczycielu i patrzył na niego ze łzami w oczach. – Tak mi przykro…
- Nie! – krzyknęła. – NIE! – upadła na jego klatkę piersiową i szarpała jego zakrwawioną szatę. – Błagam!
- Hermiona… - ten szept…
- Severus…
Popatrzyła w czarne oczy ukochanego i dotknęła jego twarzy.
- Patrz na mnie! Wszystko będzie w porządku! Zaraz sprowadzimy pomoc!
- Nie…
- Co?
Złapał jej dłoń i przyłożył do swojego serca.
- Kocham… Cię…
Dziewczyna pochyliła się nad ciałem mężczyzny i złożyła na jego ustach wilgotny od łez pocałunek. Słabe usta odwzajemniły go.
- A ja Ciebie. – wyszeptała dziewczyna prosto w jego usta, wciąż szlochając. Zobaczyła uśmiech, a po chwili poczuła na wargach ostatni oddech mężczyzny. Ostatni oddech Severusa Snape’a.



Jest na świecie ta­ki rodzaj smutku, którego nie można wy­razić łza­mi. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przyb­rać żad­ne­go kształtu, osiada cias­no na dnie ser­ca jak śnieg pod­czas bez­wiet­rznej nocy.

15 komentarzy:

  1. Kocham
    Cie
    Ale
    Nienawidze
    Dlaczegomitorobisz
    Placze pa

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam to <3 Czytając na końcu w moim umyśle było coś w stylu: Bum i Severus wyskakuje z jakiś krzaków cały i zdrowy :)
    Co poradzę? Na końcu rozryczałam się jak głupia. Po części spowodowane jest to zapewne tym, że słucham piosenki jak dla mnie pięknej, a głos tak przepełniony uczuciami ----> Carl Espen - Silent Storm. Mama wchodzi do pokoju i pyta się:
    - Dlaczego płaczesz?
    - Severus...
    - Co Severus?
    - Umarł
    - To wszystko wyjaśnia - powiedziała. :)

    Jedyn osoba która rozumie mnie w tym zakichanym mieście.

    OdpowiedzUsuń
  3. Taka smutna notka na same święta... jak Pani mogła?
    Ech, muszę przyznać, że pięknie piszesz.
    Hm, tylko wydaje mi się, że Założycielka nazywała się Helga Hufflepuff, nie Helena. Może się mylę, nie wiem.
    Wesołych Świąt wszystkim!
    Weny, czasu i pomysłu
    Pozdrawiam gorąco
    bullek

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest... smutne, ale świetnie napisane... ale smutne x)
    A przy tym zdaniu jakoś tak padłam ze śmiechu xD "Nawet o obliczu wojny nie przestał włazić uczniom w dupy."

    OdpowiedzUsuń
  5. To bardzo smutna miniaturka. Miałam takie dwie "fazy" czytania tego tekstu, wiesz? Pierwszą część tekstu pochłonęłam bez szemrania, wszystko mi grało, cały pomysł też był super zrealizowany - te szkolenia, przygotowanie się do wojny, symulacje walk - jak najbardziej tak, cała idea też była super przedstawiona! I to, że wszystko się tak powoli rodziło między Severusem i Hermioną, a jednocześnie zostawiłaś najważniejsze cechy ich charakteru i tak wspaniale rozwinęłaś postać Hermiony - bardzo mi się to podobało!
    Ale tekst coraz trudniej mi było "przełknąć" od momentu, kiedy Severus wyznał Hermionie, że mu na niej zależy. Może zbyt dużo skrótowości, której skądinąd wymaga miniaturka, brakowało mi rozwijania się jeszcze bardziej ich relacji w fazie "przyjaźń". Ale wiem, to miniaturka i nie mogłaś tego "dotknąć" tak mocno i tak szeroko...
    Tekst mi się podobał - ładnie napisany, masz dobry styl, bardzo płynny i przyjemny, do tego ciekawie przedstawiasz bohaterów, nie naginając kanonu w kwestii ich charakterów.
    Życzę weny, a w wolnej chwili zapraszam do siebie na naznaczeniprzepowiednia.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Powaliłaś mnie, naprawdę. Bardzo wciągająca miniaturka i niemniej udana! Super opisane wydarzenia, akcja nie była za szybko ani za sucho opisana ;)
    Z serdecznymi życzeniami na Nowy Rok, Know-it-all :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak mogłaś tak uśmiercić Severusa :c To jest strasznie złe zakończenie.
    Miniaturka jako tako w sobie była bardzo ciekawa. Nie nudziłam się, akcja rozwijała się w dobrym tempie. No i czego chcieć więcej? Masz taki styl, że aż miło się czyta. Trzymaj tak dalej!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak mogłaś tak uśmiercić Severusa :c To jest strasznie złe zakończenie.
    Miniaturka jako tako w sobie była bardzo ciekawa. Nie nudziłam się, akcja rozwijała się w dobrym tempie. No i czego chcieć więcej? Masz taki styl, że aż miło się czyta. Trzymaj tak dalej!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. ZAPRASZAM NA 25 ROZDZIAL www.hg-ss-all-i-need.blogspot.com ... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Wow...nie wiem co napisać.
    Piękne, smutne, niesamowite. A ostatnie trzy linijki...
    Są na świecie uczucia za które warto zginąć.
    AliceMT

    OdpowiedzUsuń
  12. Jedno z lepszych krótkich opowiadań jakie czytałam!
    Bardzo fajnie i ciekawie napisane i tak emocjonalnie!
    Ta końcówka plus piosenka "Pogrzeb wisza"... Nie mogę przestać ryczeć.
    Jak najwięcej takich tekstów życzę!! :*

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytam i czytam, zastanawiam się o co tu chodzi. Ron miał nie żyć, Ginny miała być u Lorda a tu naglę BUM wszystko się zmienia. Miałam ochotę zapytać się w komentarzu o co chodzi, ale dopiero po przeczytaniu jednego z komentarzy uświadomiłam sobie, że była to miniaturka i to cholernie dobra.
    Więc, jeśli chodzi o tekst, to sam pomysł jest dobry, często spotykany "Przez rok Hermiona i Severus zbliżają się do siebie, nadchodzi bitwa, któreś umiera (zazwyczaj Snape)". No ale wykonanie jest świetne, dosłownie cud, miód i orzeszki. :)
    Jedyna moja uwaga to, że Snape (moim zdaniem i zdaniem wielu Snaperek) nie powinien tak łatwo mówić "Kocham", bo przecież to tylko słowa, a Snape jest takim człowiekiem, że nie wystarczyło by mu tylko powiedzenie. Gdybyś darowała sobie te słowa, albo zamieniła je na np "Zależy mi na tobie/Zrobiłbym wszystko, aby cię chronić" było by lepiej, tak myślę. Bo te słowa "jestem egoistą" są supersnejpowskie, ale kocham...
    No w każdym razie, bardzo mi się podobało i będę szukać więcej Twoich dzieł(blog prowadziłaś jakieś 1,5 roku temu i pewnie już tu nie zaglądasz, więc prosić o miniaturki nie będę) ;)
    Pozdrawiam,
    Dominika
    (i idę czytać dalej)

    OdpowiedzUsuń
  14. złamałaś mi serce
    potrzebowałam tego dziś
    dzięki

    OdpowiedzUsuń