wtorek, 5 maja 2015

ROZDZIAŁ 13.

"To niesamowite, do jakich poświęceń zdolny jest człowiek, który odkrył słuszną ścieżkę"


Stała naprzeciw pustego pokoju. Nie znajdowało się tam nic, prócz świec. I niej samej. Zrobiła kilka kroków, okręcając się dookoła, jednak nie znalazła tam ani żadnych kolejnych ukrytych drzwi, ani tym bardziej półek z książkami. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Spodziewała się biblioteki z opasłymi tomami, o tytułach, o których nigdy nie słyszała, a zamiast tego miała świecie i podest na książki, który pojawił się znikąd. Dziewczyna zastygła, czekając, co się wydarzy, ale jedyne, co słyszała, to swój oddech i palące się wokoło knoty. Zbliżyła się do podestu. Był pięknie wyrzeźbiony - jasne drewno, wykończone zdobionymi hieroglifami było gładko oszlifowane, a na jego szczycie widniał kałamarz z wetkniętym piórem. Przypominał mównicę dyrektorską w wielkiej sali, tylko bez winorośli. Nigdy ich nie lubiła. Z jej miejsca, zawsze przysłaniały twarz Dumbledore’a, kiedy przemawiał. Hermiona przejechała po powierzchni otwartą dłonią, próbując jednocześnie rozszyfrować symbole na nim umieszczone. Podskoczyła, kiedy tuż obok jej dłoni pojawiła się księga.
- Starożytne hieroglify czyli sztuka zrozumienia Egipcjan – przeczytała dziewczyna i zamarła. Ledwo pomyślała o hieroglifach, a tu nagle pojawia się księga, która się jej przyda. Zacisnęła usta. To jakiś obłęd, pomyślała.


Severus Snape siedział wyprostowany, czując na sobie wzrok wszystkich obecnych w kuchni.
- Zamierzasz zabić Bellatrix? – spytał Lupin tonem, jakby się przesłyszał.
- To ona jest największą przeszkodą, która uniemożliwia wyciągnięcie Ginny z dworu Malfoy’ów. Gdyby nie Bella, to ich siostra dawno siedziałaby w swoim pokoju – odparł obojętnie Snape, wskazując głową rudowłosych bliźniaków.
- A można wiedzieć, jak zamierzasz to zrobić? – spytał ostrożnie Kingsley.
- Najprostszym sposobem na świecie. Odwrócimy karty przeciw niej.
Mężczyźni wyraźnie czekali na wyjaśnienia, Snape westchnął i pochylił się do stołu, opierając o niego łokcie.
- Krążą pogłoski jakoby Bella była… zakochana w Czarnym Panu – wypluł to zdanie z pełną pogardą. - O ile ta wiedźma jest zdolna do miłości, można założyć, że zależy jej na... zadowalaniu Voldemorta jak nam na życiu Pottera. A gdyby ktoś szepnął słowo lub dwa Czarnemu Panu o, no nie wiem, zdradzie Belli, wtedy sprawa załatwi się sama.
Ani Remus ani Kingsley nie wyglądali jednak na przekonanych.
- Wątpię, by Sam-Wiesz-Kto tak po prostu uwierzył w zdradę, bądź co bądź, swojej najwierniejszej służącej – powiedział wilkołak, kręcąc głową.
- Dlatego motyw jej działania musi być wiarygodny i nie do podważenia – odparł Snape.
- Rozumiem, że taki motyw chodzi ci po głowie, Severusie – Kingsley bardziej stwierdził niż spytał. Po zadowolonej minie Snape’a stwierdził, że musi być bardzo dumny ze swojego planu.
- Tak się składa, że w noc ucieczki Pottera, warta była nieobstawiona. Wszyscy smacznie spali, kiedy ratowałem Wybrańcowi tyłek. Domyślcie się, kto powinien tam być i pilnować jego celi.
- Bellatrix – powiedzieli naraz bliźniacy, niedowierzając.
- Jak to możliwe, że nikt wcześniej jej nie wydał? – spytał Lupin, wciąż podejrzliwym tonem, w którym teraz zabrzmiała nuta zainteresowania.
- Bo jedyną osobą, która wie, gdzie była ta psychopatka, jestem ja. Bella uwielbia torturować, co pewnie jest wam wiadome, jednak swoją zaciekłością dorównuje niemal Czarnemu Panu. Wtedy również dała ponieść się swojej paranoi i zaciągnęła mnie na poddasze, gdzie długo, naprawdę długo, mnie torturowała.
Odchylił szatę, ukazując im jedynie skrawek rany, ale to wystarczyło im, jak dowód prawdomówności.
- Skoro pan był z nią… - zaczął jeden z braci, gdy Snape dopinał szatę - kto pomógł Harry’emu?
- Zabrałem ze sobą Zgredka, spotkałem go na Grimmauld Place.
- Myślałem, że nie masz tam wstępu – powiedział Lupin.
Snape wciągnął powietrze, poirytowany ilością zadawanych pytań.
- Czy naprawdę istotne jest to jak uwolniłem Pottera, a nie to, że chłopak jest wolny i bezpieczny? – warknął w stronę mężczyzny. Zaraz jednak odetchnął głęboko. – A teraz, jeśli to kogoś nadal interesuje, przedstawię wam plan. Żadnych pomyłek, jak nas złapią, wszyscy zginiemy, więc radzę słuchać uważnie.
Ratowanie Ginny nie miało być niczym skomplikowanym, jednak zakładało dyskrecję wszystkich zaangażowanych i przede wszystkim, wykorzystanie ich zdolności magicznych.
- Jutrzejszej nocy, Voldemort będzie w dworze Malfoy’ów. Zarządził zebranie wszystkich Śmierciożerców, na którym ja rozpętam burzę. Sytuacja będzie doskonale widoczna, Lupin, tu wchodzisz ty i twój psi instynkt.
Remus warknął w odpowiedzi, ale na śmierciożercy nie zrobiło to wielkiego wrażenia.
- Musisz zmienić się, aby wysłuchać sytuację. Wilkołaki są znane ze swojego wyczulonego słuchu, więc zdajemy się na ciebie. Dasz znać pozostałym, żeby wkroczyli.
- A niby jak mam dać im znak? – spytał Lupin ostro, na co Snape uniósł brew.
- Jest taki dźwięk, charakterystyczny dla wilkołaków, wiesz… - zaczął, a Remus warknął, ukazując białe kły.
- Zapominasz chyba, że nie jestem animagiem i potrzebuję pełni, do zmiany w wilkołaka – odparł Lupin już spokojniej.
- O to się nie martw, jeszcze dzisiaj przygotuję eliksir.
- Zamieni mnie w wilkołaka?
- Lepiej. Spowoduje kontrolowaną zmianę, lecz pozostawi cię przy zmysłach.
W oczach Lupina pojawiły się ogniki.
- Jednorazowy efekt, nie podniecaj się – zaśmiał się gorzko Snape. Przeniósł wzrok na rudzielców. – Dalej wkraczacie wy, skoro już tu jesteście, możecie się na coś przydać. Wślizgniecie się do dworu.
Bliźniacy otwarli jednocześnie usta.
- Ale… znaczy… - jąkali się na zmianę, jednak Snape uciszył ich podniesieniem ręki.
- Jeden wchodzi, sprawdza teren, drugi go kryje i tak na zmianę. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wszyscy zbiorą się na publiczne upokorzenie Bellatrix, a dwór pozostanie pusty. Zejście do lochów jest na prawo od drzwi wejściowych. Jeśli kogoś spotkacie, ani się ważcie go zabijać. Ogłuszcie i usuńcie pamięć.
- Łatwo powiedzieć – mruknął Fred, a George pokiwał głową na zgodę.
- Czas dorosnąć, panowie – powiedział ostro Snape. – Nie jesteście już w szkole, gdzie możecie zabawiać się ze wszystkimi na około. To prawdziwe życie, a to waszej siostry, zależy od was.
Chłopcy spuścili rude czupryny, a Snape ciągnął:
- Kingsley, będziesz stał cały czas za bramą. Przejmiesz chłopaków i ich siostrę, kiedy wyjdą, a w razie problemów, zajmiesz się nimi. Tak samo, nikogo nie zabijaj. Z trupów ciężej się wytłumaczyć – zawiesił na chwilę głos. – Ostrzegam, że nie wiem w jakim stanie jest Ginewra. Nie mogę zbyt często bywać w dworze, zwłaszcza bez powodu, bo wtedy wzbudziłbym podejrzenia.
Mężczyźni milczeli, każdy wpatrywał się albo w stół albo we własne dłonie. Nagle Snape podniósł się i skierował do wyjścia.
- Spotkamy się tutaj jutro o zachodzie słońca – powiedział, po czym wyszedł i usłyszeli jedynie cichy odgłos teleportacji.
Kiedy znalazł się w swoich kwaterach, westchnął głęboko. Szanse na powodzenie mieli naprawdę spore, ale pesymistyczny głos w jego głowie wciąż powtarzał, że powinien zginąć. Że zginie na pewno i to śmiercią najstraszliwszą z możliwych. Gdyby miało się tak stać... Spojrzał na zegar. Pewnie jeszcze nie śpi. Ruszył do komnat Hermiony, nie mając pojęcia o czym miałby z nią porozmawiać. Ale jeśli jutro mógłby nie wrócić, chciał chociaż ostatni raz zobaczyć jej twarz. Zapukał do niewielkich drzwi, ale nikt mu nie odpowiedział. Kiedy ponownie w nie uderzył, uchyliły się. Wetknął czarną czuprynę w szparę, ale w rozświetlonym gabinecie nie natrafił na znajomą postać. Chciał się wycofać, ale wtedy dostrzegł uchyloną szafkę z książkami i uniósł kącik ust. Cwana jest, pomyślał. Biblioteka Binnsa była dość wymyślna, jeśli mógł tak powiedzieć. Sam z Albusem pomagał tworzyć mu jej wnętrze. Podszedł do biurka i sięgnął po czysty kawałek pergaminu. Na stole panował chaos, ale Snape nie umiał powstrzymać krzywego uśmiechu. Notowała wszystko, co przyszło jej do głowy. Począwszy od zaawansowanej Historii Magii, przez jego instrukcje, aż po symbole, które Cuthbert umieszczał na książkach. Nabazgrał kilka słów na pergaminie i zwinął go w rulon. Wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.


Hermiona nie miała pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Książki pojawiające się znikąd i to akurat takie, których potrzebowała? Dotknęła grzbietu książki i rozłożyła ją. Była prawdziwa. A czego się spodziewałaś, pustych kartek w środku? prychnęła jej podświadomość. Złapała podest oburącz i zamknęła oczy. Rebelia gigantów, pomyślała. Księga zniknęła, a w jej miejsce pojawiła się większa, bordowa, ze złotymi napisami. Uśmiechnęła się szeroko. Biblioteka okazała się pokojem życzeń w wersji pani Pince. Spróbowała ponownie i tak jak poprzednio, w miejscu starej księgi, pojawiła się nowa, z tytułem, który był jej potrzebny. Mogła zamarzyć o jakiejkolwiek rzeczy, a podest podsyłał jej księgę, w której znajdywała odpowiedź.
- Niesamowite – szeptała do siebie, gładząc drewno. Nagle ziewnęła, a do jej oczu napłynęły łzy. Była zmęczona, dopiero teraz to poczuła. Adrenalina krążąca w jej żyłach na chwilę pobudziła jej umysł, ale kiedy się oswoiła ze znaleziskiem, odczuła napływającą niemoc. Przetarła oczy, czuła nieprzyjemny piasek pod powiekami, nogi coraz bardziej jej miękły, a kark zaczął nieznośnie kłuć. Wszystko wręcz krzyczało, aby położyła się spać. Wyszła, delikatnie zamykając za sobą ukryte drzwi i ruszyła do pokoju. Po gorącej kąpieli, wyczerpana padła na łóżko i od razu odpłynęła w sen.

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów obudziła się wyspana i wypoczęta. Zerwała się z łóżka, wzięła szybką kąpiel i ubrała szatę. Idąc energicznie na śniadanie, wyobrażała sobie co zrobi, kiedy w końcu wróci do biblioteki. Rozmarzona wpadła na kogoś i dopiero po chwili zwróciła uwagę na kogo.
- Neville!
- Cześć, Hermiona – chłopak uśmiechnął się do niej szeroko, odsłaniając proste zęby. – Jak leci?
- Cudownie! Na śniadanie?
- Nie, już po. Idę do profesor Sprout na lekcje.
- Ohh - pisnęła uradowana dziewczyna poprawiając pomiętą szatę kolegi. - Jak ci idzie? 
- Wciąż mam problem z niektórymi rzeczami – wymamrotał. – Ale ona twierdzi, że robię postępy.
- To wspaniale! – powiedziała radośnie dziewczyna. – Wiesz już kiedy zdajesz egzamin?
Chłopak nieco się speszył.
- Robię postępy, ale nie aż takie – zaśmiał się nerwowo. – Profesor Sprout mówiła, że pewnie dopiero pod koniec wakacji będę gotowy.
- Jeśli byś chciał, możemy czasem uczyć się razem – zaproponowała żywo. Chłopak chętnie kiwnął głową. Hermionie nagle wpadło do głowy, żeby spytać go o Ginny, ale wtedy przypomniała sobie o ich paskudnym zerwaniu i traumie, jaką Neville zapewne do tej pory nosił w sobie. Objęła przyjaciela mocno.
- Tak się cieszę, że zobaczę cię tu w przyszłym roku – powiedziała cicho. – We dwoje zawsze raźniej.
Kiedy odsunęła się od niego, chłopak zmarszczył brwi.
- A… - zająknął się. – A jak tobie idą przygotowania?
- Dobrze – odparła zbyt szybko. – Mam egzamin za dwa tygodnie, ale McGonagall powiedziała, że to formalność.
Nie lubiła się chwalić, a w tej chwili mina Neville’a wyrażała, jak gorszy się poczuł.
- Wiesz, ja przynajmniej dostałem lepszego opiekuna – zaśmiał się niepewnie, a Hermiona się wzdrygnęła. Owszem, dostał lepszego opiekuna. Wolałaby już spędzać z Umbridge dwadzieścia cztery godziny na dobę, niż choćby godzinę ze Snape’em.
- Zgadzam się. Szala wyrównana – odparła, wymuszając uśmiech i pożegnała się z chłopakiem, szukając wzrokiem miejsca przy stole. Niestety trafiła na szczytową godzinę, i udało jej się znaleźć jedno wolne miejsce. Koło Lavender. Westchnęła głęboko, siadając na ławce.
- Cześć, Herm – powiedziała wyniośle blondynka. Od czasu historii z Ronem utrzymywał się między nimi wyczuwalny dystans, ale interesowność Lavender w kwestii wypracowań potrafiła wybaczyć Hermionie odebranie jej chłopaka. A skoro i ona go rzuciła, wracając do Hogwartu sama, to dla pustej nastolatki sytuacja była zwycięska.
- Cześć – odpowiedziała Hermiona. Nałożyła sobie naleśnika, ale zanim zdążyła sięgnąć po syrop, blondynka znów się odezwała.
- Słyszałaś największą plotkę roku?
Lavender zarzuciła swoje kręcone blond pukle na plecy i skinęła głową w stronę stołu Puchonów. Hermiona zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc o co chodzi.
- Matko, jaka ty jesteś zacofana - jęknęła teatralnie. Nie rozumiała, jak można nie interesować się plotkami. - Ernie zerwał z dziewczyną, wiesz, z którą, z tą rudą lalą, co nosiła wpinki z motylkami we włosach. Swoją drogą - beznadzieja. Jak można nie mieć za grosz gustu? Gdyby do czegokolwiek pasowały…
Hermiona przewróciła oczami, słuchając monologu dziewczyny. Nie interesowało jej za bardzo kto z kim się spotyka, ani co kto nosi we włosach, a teraz kiedy Lavender włączył się tryb psychopatycznego mówcy, nawet gdyby spróbowała odejść, to ona i tak pewnie by za nią poszła. Musiała więc wysłuchać lamentu do końca.
- …niebieskie buty. Hermiona, ziemia, słyszysz mnie?
Lekkie szturchnięcie wyrwało brunetkę z zamyślenia.
- Tak, słucham. I to jest ta plotka roku?
- Niee - pisnęła przeciągle Lavender. Jej głos przybrał barwę zgrzytu nienasmarowanych drzwi. - Wiesz czemu zerwali? Bo Filch przyłapał Ernie’ego na obściskiwaniu się z kimś w bibliotece.
Hermiona uniosła brew.
- Z kolejną lalą w niebieskich butach?
- Z Petem Calaghanem! - szepnęła podekscytowana.
Ku swojemu zdziwieniu, Hermiona była zaskoczona.
- Z Petem?
Lavender była w siódmym niebie.
- No wreszcie zaczynasz kojarzyć! Ernie musiał przyznać się do tego, że jest gejem, a Alice poryczała się i teraz nie wychodzi z dormitorium. Ciekawa jestem co na to wszystko profesor Flitwick. Może zrobią…
Ale Hermiona już nie słyszała jej słów. Patrząc na stół Puchonów, niefortunnie kątem oka dostrzegła czarnowłosego profesora i zawiesiła na nim swój wzrok. Siedział zapatrzony w swój talerz. Oczy miał jakby puste, niewyrażające żadnych emocji, jedynie kiwał głową, gdy dyrektor McGonagall coś do niego mówiła. Wyglądała na przejętą. Czy to przez tą plotkę? Czy może stało się coś poważniejszego? Po co ja się w ogóle nad tym zastanawiam? pomyślała nagle. Niech sobie nosi ten swój grymas, jakby coś koło niego zdechło. Jakby odpowiadając na jej myśli, spojrzał na nią. Wstrzymała oddech, pomimo nienawiści i urazy, jaką wciąż nosiła w sercu, te czarne studzienki pochłaniały ją. Czuła się, jakby w nich tonęła, jakby wsysały ją w swoją przepaść. Obiecała sobie, że będzie twarda, że nie da się temu spojrzeniu, jednak do jej oczu mimowolnie napłynęły łzy. Nie, pomyślała. Dość płakania, dość mazgajenia się na wspomnienie o nim. Kiedy przeniósł swój wzrok na McGonagall, odetchnęła głośno. Dłonie, które zaciskała mocno, rozluźniły się i teraz zaczęły lekko drżeć. Usłyszała, jak Lavender znów przywołuje ją na ziemię.
- Przepraszam cię, muszę iść. Mam dużo nauki.

Severus Snape obserwował gryfonkę, gdy ta w jednej chwili podniosła się od stołu i wyszła z Wielkiej Sali. Jej brązowe loki falowały delikatnie, w pośpiechu opuszczając pomieszczenie starała się je okiełznać, jednak bezskutecznie. Nagle usłyszał głos Minerwy, który przywrócił go do szarej rzeczywistości.
- Obiecaj mi, że będziesz ostrożny.
- Wiesz, że nienawidzę troski.
- To nie troska – żachnęła się posępnie dyrektorka. – Jak zginiesz, będę musiała zatrudnić kogoś na twoje stanowisko, a biurokracja doprowadza mnie do białej gorączki.
- A myślałem, że to ja jestem bez serca.
Kobieta uśmiechnęła się do niego ciepło. Severus może i nie był idealnym materiałem na przyjaciela, ale dla skrzywdzonej przez los kobiety, był lepszy niż żaden przyjaciel. Zastukała w kielich, przyciągając uwagę uczniów.
- Moi drodzy. Chciałam was poinformować, że dzisiejsze popołudniowe zajęcia z profesorem Snape’em zostają odwołane.
Ryk radości, jaki rozniósł się po sali, przyprawił Snape’a o lekki uśmiech. McGonagall jednak nie dała młodzieży długo cieszyć się tą informacją.
- W zamian za to, odbędą się dodatkowe lekcje transmutacji i wróżbiarstwa.
Uczniowie odpowiedzieli zduszonym jękiem.
Hermiona, która usłyszała głos McGonagall wróciła do sali i stała teraz w drzwiach ze zdziwieniem na twarzy. Jako uczeń, pewnie skakałaby z radości na wieść o dodatkowych zajęciach. Jednak jako podopieczna Snape’a i przyszła pani profesor, zaniepokoiła się. Czemu odwołał swoje zajęcia? Skoro jest w szkole… myślała, jednak nagle otrzeźwiała. To nie moja sprawa. Szybkim krokiem wróciła do swoich komnat. Wieczór zamierzała spędzić na przetestowaniu możliwości swojej nowej biblioteki. Zamknęła drzwi i wygrzebała z biurka kilka pustych kartek. Wzięła pióro i w tym momencie zauważyła zwinięty w rulon pergamin, a na jego wierzchu – jej imię. Napisane doskonale jej znaną, ciasną i pochyłą czcionką. Zmarszczyła nos, zastanawiając się, co może być w środku. Ostrożnie rozwinęła liścik i zaczęła czytać.

„Granger,
Jutro rano staw się w lochach, pod salą od Eliksirów. Poprowadzisz zastępstwo z pierwszoroczniakami. Uzgodnione z Minerwą.
PS. Miłego zwiedzania.
S.S.”

Stop! Jutro rano? Zastępstwo? myślała gorączkowo. Przecież ja nie wiem jak! Przez jej głowę przelatywały szalone myśli. Bała się, że mimo wiedzy, nie poradzi sobie. Snape obiecał jej kiedyś, że zanim poprowadzi lekcje samodzielnie, da jej szansę sprawdzić się. Ale miał siedzieć z boku i pomagać, a nie być nie wiadomo gdzie! Właśnie… A gdzie on w ogóle jest? Czemu dzisiaj odwołano lekcje, a o jutrze nic nie wspomniano? Cała ta sytuacja wydała się jej dziwna. Jakaś niezrozumiała siła ogarnęła ją, pchała w kierunku drzwi, żeby biegła do niego i z nim porozmawiała. Ale zdrowy rozsądek jak zwykle wbił ją w ziemię. Wyrzuciła liścik i zamknęła się w swojej biblioteczce, starając wypchnąć z umysłu niepokojące myśli o nietoperzu.

Pół korzenia jałowca. Dwa obroty w lewo.
Garść zmielonych skrzydeł nietoperza. Jak uroczo. Półtora obrotu w prawo.
Zostawić na trzy minuty. W między czasie pociąć dwa płaty smoczej wątroby.
Szczypta sproszkowanej waleriany. Za dużo.
Dodać połowę wątroby.
Zamieszać przez 10 sekund. Dodać płat wątroby. Byle nie swojej.
Pozostałą część zmiażdżyć ostrzem z dębową rączką. Wrzucić.
Pozostawić na 3 godziny. Co godzinę dolewać pół szklanki wysokoprocentowego alkoholu. Resztę wypić.

Snape stał za granicą ochronną Nory. Słońce właśnie zbliżało się do horyzontu, jakby uciekało przed nim, jakby chciało ukryć swoje ciepło przez chłodem jego osoby. Westchnął i ruszył w stronę domu. W oknach paliło się przytłumione przez firany światło. Widział w kuchni Molly, nerwowo chodzącą w kółko. Nie wiedział, że potrafi, a jednak współczuł jej. Ginewra po razu drugi została porwana i wykorzystana przez Czarnego Pana. Straciła najmłodszego syna, a reszta dzieci rozjechała się po świecie. Dla starszej kobiety nie mogło być nic bardziej przerażającego, niż wizja utraty jeszcze dwóch synów. Zapukał w ciężkie drzwi. Artur otworzył mu, kiwając głową na powitanie.
- Severusie… - zaczęła Molly. – Błagam, pozwól im zostać. Nie mogę stracić jeszcze ich...
- Mamo – mruknął zażenowany Fred. Albo George. – Ginny to nasza siostra, chcemy jej pomóc.
Kobieta zalała się łzami i oparła o blat.
- Gdzie Lupin i Kingsley? – spytał zdziwiony Snape.
- Tutaj – odpowiedział mu baryton czarnoskórego urzędnika.
Obydwoje ubrani byli na czarno, aby nie rzucać się w oczy. Bliźniacy również założyli ciemne bluzy. Mistrz Eliksirów spojrzał na nich badawczo. Wyciągnął różdżkę i skierował na jednego z nich.
- Hola, hola – zawołał Artur, jednak Snape już wyszeptał formułę.
- Crinus Muto.
Ku zdziwieniu wszystkich, włosy chłopaka przybrały czarny kolor.
- Fredziu… wyglądasz… - powiedział zdumiony George, ale w tym momencie biała smuga światła poleciała w jego stronę i on również stał się czarnowłosy.
- Super – krzyknęli jednocześnie, a Snape popatrzył na Remusa.
- Ani się waż – warknął wilkołak.
- Nie zamierzam – wyciągnął eliksir z kieszeni szaty i podał go mężczyźnie. – Kiedy znajdziemy się na miejscu, wypij to. Nie wcześniej, nie później. Schowasz się gdzieś w krzakach i przemienisz. Jak będziesz chciał skończyć działanie eliksiru, wystarczy, że pomyślisz „Finite”.
- A jak nie zadziała? – spytał Lupin, a Snape drwiąco się uśmiechnął.
- Zadziała.
Gdy wszyscy znali swoje zadania, Snape zarządził wyjście. Molly próbowała zatrzymać swoich synów, jednak oni wyszli, zostawiając zapłakaną matkę i zatroskanego ojca w drzwiach rodzinnego domu.
- Zginiemy, prawda? – spytał Fred brata, ale na to pytanie odpowiedział mu Snape.
- Niewykluczone. Jak zaczniecie się mazgaić, to z pewnością zginiecie.
W ciszy aportowali się w bezpiecznej odległości od barier ochronnych dworu Malfoy’ów.
- Lupin, teraz.
Mężczyzna wychylił fiolkę do dna i ruszył w kierunku wysokiego żywopłotu. Kiedy zniknął, reszta ruszyła do bramy.
- Przekroczymy bramę niewykryci? – spytał Kingsley cicho, gdy znaleźli się przed rzeźbionymi wrotami, wokół których falowała bariera ochronna.
- Tak – odparł Snape. – Przejdziecie ze mną, gdyż zdjąć ją może jedynie Śmierciożerca. Jednak nie posiada ona żadnych czujników.
Mówiąc to, machnął różdżką i przeszedł na drugą stronę, pozostawiając lukę dla pozostałych. Gdy znaleźli się w środku, dodał:
- Dopiero, gdy usłyszycie znak od Remusa.
- Powodzenia – odparł czarnoskóry urzędnik, a Snape bez słowa odwrócił się i pomaszerował szybko do dworu. Wziął głęboki oddech i nacisnął ciężką klamkę, po czym zniknął w ciemnościach holu. Skierował się do sali jadalnej, w której zebrali się Śmierciożercy. Przybył odpowiednio późno, aby wszyscy się już stawili, dzięki czemu członkowie Zakonu uniknęli natknięcia się na jakiegoś sługę Voldemorta.
- Ssseverusie – rozbrzmiał syczący głos, gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia.
- Panie mój.
- Zastanawiałem się, co cię zatrzymało. Usiądź. Skoro jesteśmy w komplecie, chciałbym zaczynać.
Nerwowa atmosfera obniżyła temperaturę w pomieszczeniu do tego stopnia, że Severus wyczuł na ciele gęsią skórkę. Wielu nowych, młodych Śmierciożerców wyczuwało strach, będąc w towarzystwie swojego pana. Nawet starzy, lojalni słudzy, obawiali się każdego spotkania. Voldemort był najbardziej nieprzewidywalnym czarodziejem na świecie, potrafił zabić bez ostrzeżenia i z byle powodu. To nie dodawało otuchy nikomu. Nawet Snape wiedział, że może zginąć w każdej chwili, jeśli tylko to poprawi humor Czarnemu Panu.
- Zdrajczyni wyjawiła w końcu kilka informacji – zaczął lodowato Voldemort. – Potter ponoć przyznał się jej kiedyś, iż zamierza podążyć do Albanii, poszukując horkruksów.
Albania? pomyślał Snape. Na żadnym z zebrań nie słyszał nic na ten temat, a wątpił w to, by chłopak zatajał informacje przed Zakonem.
- Zamierzam osobiście udać się jego tropem. Zamierzam dokończyć to, co zacząłem osiemnaście lat temu.
Martwa cisza zapadła wśród jego szeregów. Nikt nie ośmielił się ani zaprotestować, ani zaproponować swojej pomocy. Nawet Bella siedziała cicho.
- Oczywiście, gdyby nie incydent z jego ucieczką, zakończyłbym to tygodnie temu.
- Mój panie – odezwał się nagle Severus, przykuwając uwagę wszystkich. Zebrał w sobie całą odwagę, wyczuwając sposobność, aby wdrożyć plan w życie. Voldemort uniósł ledwo widoczną brew, ale skinął głową, zaintrygowany i jednocześnie poirytowany zachowaniem Snape’a. Snape zabrał powietrza. – Chciałbym odnieść się do incydentu, o którym wspomniałeś.
Bellatrix zbladła. Utkwiła przerażone spojrzenie w czarnowłosym mężczyźnie, tak jak i reszta zgromadzonych.
- Wiem, iż ucieczka Pottera była dla ciebie szokiem, którego nie mogłeś przeboleć. Jak my wszyscy, chciałeś śmierci Chłopca-Który-Przeżył, a ta sposobność została ci odebrana. Chciałbym jednak, abyś wiedział, kto bezpośrednio ponosi winę za tą porażkę.
Voldemort poruszył się na krześle.
- Mów dalej.
- W noc, gdy Harry Potter zdołał wydostać się z lochów, byłem tu i wiem kto nie dopełnił obowiązku pilnowania więźnia. Wszystkiemu winna jest Bellatrix Lestrange.
Normalnie po pomieszczeniu pewnie rozeszłyby się szepty, nerwowe spojrzenia, czy nawet głośne pytania, jednak w tym momencie wszyscy utkwili zszokowane spojrzenia na Snape’ie.
- O czym ty mówisz, Severusie?
- Pozwól, że zacznę od początku, panie. Bella nigdy nie ufała mi, jako twemu słudze. Nie potrafiła zrozumieć, że obdarzyłeś mnie zaufaniem, ani że powierzyłeś mi misję do wypełnienia. Od wielu lat znęcała się nade mną, gdy tylko naszła ją taka ochota i tej nocy, nie było inaczej. Wobec jej brutalności, nawet ja byłem bezsilny.
Z każdym jego słowem, sytuacja zmieniała się. Ludzie zaczęli zerkać na przerażoną Bellatrix, która z marnym skutkiem próbowała wyglądać, jakby nie miała pojęcia, o czym mowa. Źrenice Voldemorta zwęziły się, płaskie nozdrza rozchylił w gniewie, a kościste dłonie mocno zaciskał na oparciach fotela.
- Jak to możliwe, Severusie? Oczekujesz, że tak po prostu uwierzę w twe słowa?
- Nie, panie. Dlatego zamierzam pokazać ci dowód wieloletnich tortur.
Wstał, odsłaniając przed swym panem skrawek skóry na klatce piersiowej.
- Oto pamiątka, jaką Bellatrix zostawiała za moim ciele za każdym razem, gdy była w złym humorze. Podejrzewała mnie o wiele rzeczy, które były wyssane z palca, a w których ty, panie, obdarzyłeś mnie zaufaniem.
Zakrył tors i ponownie usiadł na swoim miejscu.
- Panie mój – usłyszeli jej nerwowy głos. – To są brednie. Nigdy nie śmiałabym podważyć twego słowa…
- Milcz – syknął Voldemort. – Kontynuuj, Severusie.
- Przybyłem tego wieczora, aby pomówić z Lucjuszem. Zamiast jego, spotkałem jednak jego żonę Narcyzę, która poinformowała mnie o nieobecności gospodarza, więc udałem się do wyjścia. Wtedy Bella zaskoczyła mnie, oszołomiła i następne co pamiętam, to przebłyski z tortur, które miały miejsce na strychu.
- Wstań – warknął Czarny Pan w stronę kobiety. Czarne loki Bellatrix zafalowały lekko, gdy uniosła się z krzesła. Jej powieki drgały, ale wytrwała w spojrzeniu swego mistrza. Snape czuł, że Voldemort zaczynał mu wierzyć. Teraz prawdopodobnie wysłucha wersji Bellatrix, ale rozstrzygające okaże się przeszukanie jej wspomnień.
- Czy to, co powiedział Severus, to prawda?
- Panie mój, ja…
- Czy to prawda? – spytał ponownie Voldemort lodowato, a krew w żyłach Snape’a zmroziła się.
- Nie. To wierutne kłamstwo i pomówienie. Nigdy nie tknęłam Severusa Snape’a.
- A te rany na jego ciele?
- Pewnie sam sobie je zrobił, albo ktoś inny go zaatakował, ja nie wiem…
- Taka rana – odezwał się nieproszony Snape – powstaje na skutek wieloletniego rzucania zaklęcia w jedno miejsce. Bella doskonale wiedziała, gdzie celuje, panie. Jak mogłeś zauważyć, rana znajduje się blisko serca, co niestety zostawia niepożądane skutki na zawsze.
- A więc ktoś cię torturował! Tylko dlaczego obwiniasz o to mnie? – warknęła Bella, wyraźnie tracąc grunt pod nogami.
- Dlaczego po prostu się nie przyznasz? – szepnęła nagle inna kobieta. Snape sam był zdziwiony, gdy Narcyza popatrzyła na swoją siostrę, a następnie spuściła wzrok. – Wybacz, panie, ale nie mogę dłużej słuchać kłamstw mojej siostry. Wiedziałam, że torturowała Severusa, ale on zabronił mi o tym mówić. Był wobec ciebie lojalny, a paranoje mojej siostry zawsze umiał usprawiedliwić...
- To kłamstwo! – krzyknęła Bella. – Stajesz po jego stronie, bo masz z nim romans! Panie – zwróciła się błagalnie do Voldemorta. - Panie, mówisz mi uwierzyć! Oni chcą w ten sposób uciszyć mnie, abym nie powiedziała o tym, co ich łączy!
- Co nas łączy? – spytał zdenerwowany Severus. – Nic nie łączy mnie z Narcyzą, co za bzdury wymyślisz jeszcze, aby ukryć prawdę? Powiedz. Powiedz, gdzie byłaś, jak miałaś pilnować Pottera. Wcale nie widziałaś, jak byłem z Narcyzą, bo byłaś zajęta torturowaniem mnie na poddaszu.
Voldemort zastukał palcami w drewniane oparcie, analizując sytuację i wyraźnie powstrzymując gniew, który w nim rósł.
- Czemu dopiero teraz o tym mówisz, Severusie? Czemu dopiero teraz wyjawiasz, co stało się tego dnia?
- Ponieważ liczyłem, że Bellatrix sama się do tego przyzna. Zaufałem w jej lojalność, ale widzę, że grubo się przeliczyłem. Wybacz, panie, że tak długo z tym zwlekałem.
Zebrani nerwowo obserwowali, jak Voldemort opiera brodę na jednej dłoni i gładzi podbródek.
- Nie mogę pozostać obojętnym na takie zarzuty. Najprostszym sposobem będzie, jeśli zobaczymy, co działo się tamtego wieczora.
Wstał, odsuwając krzesło, które zaskrzypiało nieprzyjemnie. Bella przerażona patrzyła, jak zbliża się do niej i gestem ręki nakazuje, aby wstała.
- Panie mój, chyba nie wierzysz…
- Wstań – warknął jedynie.
Rzuciła mordercze spojrzenie na Severusa, ale on zobaczył, że jest przerażona. Wiedziała, że nie zdoła obronić się przed legilimencją Voldemorta. Snape poświęcił lata na szkolenie się w tej dziedzinie, aby mógł się bronić, a i tak czasem niechciane obrazy przenikały przez bariery obronne jego umysłu. A Bella czuła się zbyt bezkarnie. Zbyt swobodnie. Do dzisiaj, pomyślał Snape.

Remus kucał na wzgórzu nieopodal dworu, skryty wśród drzew i krzewów. Doskonale słyszał rozmowę Snape’a z Czarnym Panem i cały ten czas zastanawiał się, jak on może być tak opanowany przy tak niebezpiecznym człowieku. Poprawka. On nie jest człowiekiem, pomyślał Remus. Nagle do jego wyczulonych uszu dotarł rozdzierający krzyk kobiety i Lupin wiedział, że nadszedł właściwy moment. Najciszej, jak dał radę, zawył. Miał nadzieję, że jego znak usłyszą tylko jego kompani. Jednak wobec przerażających krzyków Bellatrix, roznoszących się w powietrzu, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Spojrzał na dziedziniec, przez który właśnie przemykały się dwie wysokie postacie. Gdy bliźniacy bezpiecznie znaleźli się we dworze, skupił swój wzrok ponownie na sali. Kobieta wiła się w powietrzu, zawieszona nad ziemią dobrych kilka metrów. Co chwilę atakowana była coraz to wymyślniejszymi klątwami, a do uszu Remusa docierały syczące, pełne pogardy słowa Voldemorta.
- Ufałem ci, a ty mnie zawiodłaś. Ze wszystkich moich sług, w tobie pokładałem największe zaufanie, a ty nie dość, że okazałaś się go niegodna, to zhańbiłaś znak, który nosisz oraz nazwisko swojej rodziny. Kłamstwo, zdrada, podważanie mojego zaufania, którym obdarzyłem Severusa… Nie spodziewałem się tego po tobie, Bello. Po każdym spodziewałbym się zdrady, ale nie po tobie.
Remus nie współczuł kobiecie. Spotkała ją kara adekwatna do czynów, jakie popełniła. W oczach Voldemorta była najbardziej zaufanym sługą, a w jego – najgorszym ścierwem, jakie chodziło po tym świecie. Zaraz po samym Voldemorcie. Kiedy kilka minut później bliźniacy nadal tkwili w środku, Lupin zaniepokoił się. Powinni wyjść tak szybko, jak weszli, a nadal ich nie ma. Skierował swój wilkołaczy słuch w stronę lochów. Ze wszystkich sił skupił się, aby odizolować syk Voldemorta, krzyki Belli, jej błagania i prośby. Niestety, jego zmysł nie sięgał tak daleko. Lochy musiały posiadać jakieś osobne bariery, których nawet słuch Remusa nie mógł sforsować. Z nadzieją patrzył na drzwi posiadłości, licząc, że ujrzy w nim za chwilę bliźniaków z siostrą.

- Puszczaj go, ty wiedźmo – powiedział cicho George. Fred klęczał na ziemi, a do gardła przystawioną miał ciemną, prostą różdżkę. Wysoka, ciemnowłosa dziewczyna stała za nim, mierząc wzrokiem drugiego z braci. Zostali złapani w pułapkę natychmiast, jak tylko znaleźli się w lochach.
- Myśleliście, że pójdzie wam tak łatwo? – spytała kpiąco. – Puść więźnia.
- Kiedy tylko ty puścisz mojego brata.
- Chcesz się targować w takiej sytuacji? – parsknęła dziewczyna, a Fred zadrżał. – Spokojnie mogłabym zabić jego, ciebie i tę waszą parszywą siostrzyczkę.
- Więc czemu tego nie zrobisz? – podpuścił ją Fred, ale ta tylko wbiła mocniej różdżkę w jego krtań.
- Milcz! – warknęła. – Nie zabiję cię, bo Czarny Pan z chęcią zobaczy trzech rudych, zamiast jednego. I nie, kolor włosów nie ma tu nic do rzeczy.
George nie wiedział, co robić. Trzymał w objęciach Ginny, która była zbyt słaba, aby mogła stać na własnych nogach. Zagryzł zęby i mocniej zacisnął dłoń na różdżce.
- Jeśli chcesz go mieć, najpierw musisz pozbyć się mnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Oh, George – powiedziała jedwabiście, uśmiechając się słodko. Nagle jej twarz stała się zimna, a głos suchy. – Z przyjemnością.
Rzuciła w chłopaka klątwą rozbrajającą, jednak zdążył postawić tarczę. Jego brat upadł na ziemię, ale nie miał różdżki. George odpowiedział na atak, rzucił w nią jedną, drugą, trzecią klątwę, ale dziewczyna zwinnie uniknęła każdej z nich. Mimo dość postawnej figury, ruszała się szybko i zwinnie. Ruchy jej ręki były pewne, zdecydowane i tak samo szybkie. Walczyli w ciszy, próbując trafić się nawzajem. W pewnym momencie George upadł na ziemię, w ostatniej chwili uciekając przed klątwą tnącą. Dotknął swojego ramienia, z którego pociekła cienka strużka krwi.
- Ty suko – warknął.
- Oh, takie brzydkie słowa w ustach tak ładnego chłopca? – zaśmiała się dziewczyna. – Nieładnie.
Rzuciła w jego klątwą i mimo tarczy, George poleciał na przeciwległą ścianę. Widział, jak zbliżała się do niego. Celowo nie atakowała, chciała, aby się jej bał. Aby czuł jej wyższość. Nagle usłyszał jakiś szum i zanim zdążył się zorientować, co się dzieje, dziewczyna leżała przygwożdżona do ziemi, jej różdżka leżała daleko na ziemi, a Fred uśmiechał się do niego łobuzersko, klęcząc na niej okrakiem.
- Siema, braciszku.
- Co tak długo? – odparł George z uśmiechem. Stanęli oboje nad zszokowaną dziewczyną.
- No proszę. Tego się nie spodziewałam.
- Ba, ja sam się tego nie spodziewałem – wypalił Fred, dumny ze swojego wyczynu.
- Rzucaj zaklęcie, miejmy to już za sobą.
Bliźniacy popatrzyli na dziewczynę zdziwieni. Tak szybko pogodziła się ze swoim losem? Fred podniósł różdżkę, celując w nią, ale George go powstrzymał.
- A jeśli to jakiś podstęp? – spytał brata, po czym zwrócił się do dziewczyny. – Czemu się poddajesz? Przed chwilą byłaś gotowa mnie zabić.
- Was dwóch na mnie jedną? W dodatku bez różdżki? Pomyśl, tępaku. Widzę realnie swoje szanse.
George zmarszczył brwi.
- Nie pękaj – powiedział Fred. – Załatwmy ją i znikajmy.
- Ma rację, George. Taka okazja może się szybko nie powtórzyć.
Chłopak spojrzał w błękitne oczy dziewczyny i zamarł. Zobaczył w nich spokój. Uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Fred spetryfikował ją i wymazał pamięć. Wziął na ręce Ginny, po czym zwrócił się do brata.
- Będziesz tak stać, czy idziesz ze mną?
- Idę – odparł otumaniony George i wykradł się po cichu z lochu, podążając za bratem.
Kiedy bezpiecznie dotarli do bramy, Kingsley przejął dziewczynę.
- W porządku?
- Tak – odparli chłopcy. Wszyscy ruszyli szybko do wrót, gdy nagle jeden z bliźniaków złapał mężczyznę za rękę.
- Stój! – szepnął George. – Jak zdejmiemy barierę? Weszliśmy ze Snape’em, jak wyjdziemy?
Wszyscy zastanowili się przez chwilę. W powietrzu zaczęła unosić się mgiełka, powoli otaczająca mężczyzn.
- Może spróbujemy tak po prostu? – rzucił Fred, ale zanim zdążył się ruszyć, Kingsley powstrzymał go.
- Weź siostrę. Ja spróbuję, jeśli coś mi się stanie, ukryjecie się i poczekacie na pomoc Snape’a.
- Ale…
- Jestem starszy i jestem tu, aby was bronić. Bez dyskusji.
Fred posłusznie wziął siostrę na ręce i patrzył jak mężczyzna podchodzi do bramy i bierze głęboki oddech. Wyciągnął rękę i powoli dotknął bramy. Kiedy nic się nie stało, zbliżył się, po czym cały przeszedł na drugą stronę.
- Jazda – polecił, a młodzi Weasley’owie ruszyli za nim. Dostali się biegiem do punktu aportacyjnego, gdzie czekał na nich Remus i zniknęli w ciemnościach nocy z cichy pyknięciem.


Hermiona obudziła się, zanim pierwsze promienie słońca wpełzły do jej pokoju. Zapaliła świecznik przy łóżku i przewróciła się na plecy. Miała poprowadzić lekcje za Snape’a i nie spodziewała się, że wywoła to u niej taki atak paniki. Przecież do tego szkoliłaś  się przez ostatnie miesiące, pocieszyła ją podświadomość. To dodało Hermionie otuchy. Wstała i po długiej kąpieli usiadła przed toaletką. Rozczesując skołtunione włosy myślała o nieobecności profesora. Mimo obietnic, jakie składała wczorajszego wieczora, nie potrafiła się nie przejmować. Gdzieś w głębi czuła, że to ma związek z Voldemortem. Najbardziej jednak niepokoił ją fakt, że uprzedził uczniów o nieobecności wieczorem, ale o porannych lekcjach wiedziała tylko ona i dyrektorka. Tak jakby miał nie wrócić… Otrząsnęła się z tych myśli. To nie moja sprawa, powtórzyła jak mantrę. Wiedziała, że kłamie, ale ze wszystkich sił próbowała sprawić, aby to była prawda. Nienawiść i troska mieszały się w niej, przyprawiając o ból głowy. Doprowadziła włosy do porządku, upięła w zawijany kok na prawym boku i zarzuciła na siebie szatę. Z uśmiechem pogładziła naszyjnik, który spoczywał na jej piersi i wyszła na śniadanie. W progu dołączyła do niej Minerwa, proponując, aby dzisiaj zjadła śniadanie przy stole nauczycielskim. W akompaniamencie ciekawskich szeptów i ukradkowych spojrzeń pierwszych uczniów, Hermiona zasiadła na miejscu profesora Snape’a.
- Dostawimy dla ciebie krzesło, gdy tylko zdasz egzamin – powiedziała McGonagall, gdy dziewczyna niepewnie nalała sobie soku.
- Pani profesor… - zaczęła Hermiona. – Gdzie jest profesor Snape?
Kobieta posłała jej zmieszane spojrzenie. Zmarszczyła brwi i wymruczała pod nosem:
- Nie wiem, kochana, profesor miał do załatwienia wczoraj bardzo ważne sprawy i jeszcze nie wrócił.
Więcej nie powiedziała, zajęta rozmową z Pomoną Sprout. Hermiona nałożyła sobie trochę jajecznicy i w milczeniu zaczęła skubać posiłek. Nagle drzwi za nimi zatrzasnęły się i do stołu przysiadł się Hagrid.
- Cholibka – powiedział na powitanie, a zaraz potem jego wzrok spoczął na Hermionie. – Hermiona! Jak miło cię widzieć!
- Ciebie również, Hagridzie – odparła z uśmiechem dziewczyna. Pół-olbrzym nałożył sobie solidną porcję jajek z bekonem i zaczął jeść, cicho pomlaskując.
- Co u ciebie słychać? Dawnośmy nie rozmawiali, cholibka.
- Wieem – odparła przepraszająco. – Mam dużo nauki, poza tym… Wiesz, twoja chatka za bardzo przypomina mi o Harrym i Ronie…
- A, rozumiem – odparł Hagrid i poklepał ją pocieszająco, miażdżąc jej ramię. – Ale jakbyś miała ochotę, to wpadnij. Zaparzę herbaty, porozmawiamy, jak za starych czasów…
- Pewnie. Obiecuję, że jak tylko się uporam z nauką to do ciebie wpadnę.
Hagrid ucieszony zajął się swoim talerzem, a umysł Hermiony zalała fala wspomnień. Jak na trzecim roku ratowali Hardodzioba… Jak w pierwszej klasie Hagrid pokazał im swojego smoka, za co dostali szlaban… I wtedy, gdy pocieszał ją, kiedy Draco nazwał ją szlamą. Hagrid był wspaniałym człowiekiem i Hermiona czuła wyrzuty sumienia, że odkąd wróciła, odwiedziła go tylko raz. Kiedy śniadanie dobiegło końca, poszła od razu do lochów i weszła do pracowni Eliksirów. Lekcja miała zacząć się dopiero za kwadrans, ale z każdą minutą, czuła żołądek coraz wyżej podchodzący do jej gardła. Na biurku znalazła kawałek pergaminu ze swoim imieniem za wierzchu. Przejechała po nim dłonią. Ilekroć widziała to wąskie, ciasne pismo, serce jej przyspieszało. Snape zostawił jej szczegółowe instrukcje dotyczące lekcji i Hermiona ucieszyła się w duchu. Miała prowadzić lekcje na temat bezoarów. Ani dla niej, ani dla uczniów nie powinien to być trudny temat. Kiedy pierwsi uczniowie zaczęli wchodzić do sali, uśmiechnęła się do nich. Nikt nie odezwał się ani słowem, a gdy sala była pełna pierwszorocznych puchonów i gryfonów, Hermiona wzięła głęboki wdech i wstała zza biurka.
- Witajcie, moi drodzy. Nazywam się… profesor Granger. Poprowadzę dzisiaj zastępstwo za profesora Snape’a.
Pierwszy szok minął i teraz uczniowie żywo szeptali między sobą. Pozwoliła im na krótką chwilę radości, po czy kontynuowała.
- Dzisiejsza lekcja będzie dotyczyła trucizn i sposobów, w jaki można się przed nimi bronić. Jak wiecie trucizna, to substancja, która podana człowiekowi bezpośrednio zagraża jego życiu. Niektóre z nich są na tyle słabe, aby wywołać jedynie niewielkie szkody, takie jak zmiany skórne, problemy żołądkowe, czy osłabienie mięśni. Na takie trucizny istnieją antidota, warzone specjalnie na te okazje. Jednak są i takie trucizny, które mogą zabić.
- Jak Wywar Żywej Śmierci? – wyrwał się drobny chłopiec, siedzący w pierwszej ławce. Hermiona uśmiechnęła się.
- Wbrew swojej nazwie, Wywar Żywej Śmierci, nie powoduje śmierci – powiedziała, przykuwając uwagę uczniów. – Został tak nazwany, ponieważ skutki jego użycia, dla postronnego i nieobeznanego obserwatora, mogą wyglądać jak śmierć. W rzeczywistości jednak, odpowiednia dawka takiego eliksiru podana człowiekowi, zwyczajnie go usypia. Jednak należy pamiętać, że jest to silny eliksir. Osoba, która go zażyje, natychmiast mdleje, a jej serce zaczyna bić niebezpiecznie wolno. Niemal nie można wyczuć pulsu. Dlatego nazywa się Żywą Śmiercią.
Uczniowie otworzyli szerzej oczy, wszyscy w skupieni przysłuchiwali się jej słowom, a Hermiona znów się uśmiechnęła.
- Tak jak mówiłam, istnieją trucizny, które potrafią zabić człowieka. Nie można się przed nimi bronić zawczasu, gdyż to oznaczałoby przeszukiwanie jedzenia oraz picia, a siedząc w Wielkiej Sali, wyglądalibyście co najmniej komicznie, rzucając zaklęcia na wasz obiad.
Sala zachichotała, a Hermiona mówiła dalej.
- W przypadku zatrucia, musicie pamiętać o jednym. Panika nie pomoże ani wam, ani osobie, która jest w niebezpieczeństwie. Odtrutką na większość trucizn, jest tak zwany bezoar.
Machnęła różdżką i w jej dłoni pojawił się niewielki, czarny kamyk. Podała go chłopcu, który wyrwał się wcześniej do odpowiedzi, a on po dogłębnej analizie, podał go dalej. Kiedy kamień okrążał salę, Hermiona mówiła dalej.
- Bezoar powstaje w żołądku zwierząt. Głównie kóz, czy lam. Tworzy się poprzez nagromadzenie niestrawionego pokarmu, włókien roślinnych, czy włosów tych zwierząt.
Dziewczynka, która akurat trzymała bezoar w ręce wypuściła go, obrzydzona.
- Czyli, że to jest to, czego koza nie mogła strawić? – spytał entuzjastycznie chłopiec w pierwsze ławce, a Hermiona pokiwała głową.
- Dokładnie. Jak masz na imię?
- Leon.
- Dokładnie, Leon. Nie ma co się brzydzić bezoaru, ponieważ w sytuacji zagrożenia życia, może wam je uratować. Wystarczy, aby otruta osoba pogryzła tą kulkę, a po pewnym czasie, jej stan się poprawi. Oczywiście później musi zostać odesłana do lekarza, czy do skrzydła szpitalnego. Sam bezoar niweluje działanie trucizny w organizmie, ale ewentualne skutki, jakie ta trucizna mogła zasiać, muszą zostać zbadane.
Dalsza część lekcji przebiegła wyjątkowo spokojnie. Hermiona rozluźniła się, zdając sobie sprawę, że uczniowie są zadowoleni i chętnie uczestniczą w lekcji. Rozdała kilka punktów zarówno swojemu domowi, jak i domowi borsuka. Kiedy lekcja dobiegła końca, a uczniowie zaczęli się pakować, podeszła do biurka, aby sprawdzić, czy aby na pewno wywiązała się z poleceń nieobecnego profesora. Zadała pracę domową na temat innych niż bezoar odtrutek, co powinno zadowolić Snape’a w podpunkcie „Zadaj pracę domową, adekwatną do tematu lekcji”.
- Czy będzie pani nas teraz uczyć eliksirów? – usłyszała nagle za plecami, a gdy się odwróciła zobaczyła Leona i kilku innych gryfonów, patrzących na nią z nadzieją.
- Nie – odparła z uśmiechem. – Profesor Snape jedynie dzisiaj jest nieobecny, ale za to od przyszłego roku mam nadzieję zobaczyć się z wami na Historii Magii.
- Suuupeeer – odezwali się chórem uczniowie i szybki zniknęli za drzwiami ponurej sali lekcyjnej.
Hermiona westchnęła. Serce jej łomotało, czuła przypływ adrenaliny, jakby ta godzina dała jej porządnego kopa w tyłek. Zabrała swoje notatki i ruszyła do gabinetu Snape’a. Nie chciała zostawiać tak ważnych papierów w sali, więc zmusiła wszystkie mięśnie swojego ciała, aby skierowały się do gabinetu profesora. Miała nadzieję zastać go tam, w przeciwnym wypadku, naprawdę zacznie się martwić. Zapukała raz, ale nic się nie stało. Gdy zapukała ponownie, drzwi gwałtownie się otworzyły i stanął w nich czarnowłosy opiekun.
- Pańskie notatki – powiedziała sucho, starając nie patrzeć się na jego twarz. Podała mężczyźnie pergaminy, a on odsunął się od drzwi.
- Wejdź – powiedział, kierując się do swojego biurka. Hermiona zawahała się. Nie chciała znów znaleźć się w jego gabinecie, z którym wiązało się tyle wspomnień. Dość, że zmusiła się, aby dać mu dokumenty.
- Muszę już iść, ja…
- Jesteś zajęta? – prychnął, ale zaraz się uspokoił. – Wejdź, nie zajmę ci dużo twojego cennego czasu.
Dziewczyna zagryzła zęby i weszła do gabinetu. Stanęła naprzeciw jego biurka, próbując desperacko uczepić wzrok na czymś, co nie było jego twarzą.
- Usiądź, krzesła nic ci nie zrobiły.
Snape westchnął, widząc brak jej reakcji i spojrzał na dokumenty.
- Jak poszła lekcja?
- Dobrze. Przekazałam wszystko, co pan chciał i zadałam pracę domową, również, tak jak pan chciał.
- Nie o to pytałem – powiedział gorzko, a dziewczyna odważyła się na niego spojrzeć. Był blady, miał podkrążone oczy, a w czarnych tęczówkach widziała głębokie zmęczenie.
- W takim razie o co?
- Chciałem wiedzieć, jak pracowało ci się z uczniami.
Hermiona z całych sił opanowała się, aby nie zaatakować go, za brak przygotowania do prowadzenia zajęć, ale zamiast tego odpowiedziała:
- Całkiem przyjemnie.
- Bardzo wyczerpująca odpowiedź.
Ścisnęła dłonie, opanowując złość, która zbierała się w niej. Sama zdziwiła się, gdy usłyszała swój głos.
- A gdzie pan był?
Snape popatrzył na nią, unosząc brew.
- Miałem sprawy do załatwienia.
- U Czarnego Pana? – spytała, idąc za ciosem. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale ona go uprzedziła. – Przepraszam, to nie moja sprawa.
- Masz rację, to nie jest twoja sprawa.
Stała chwilę w milczeniu, dogłębnie analizując obicie fotela, za którym się znajdowała. Snape również nic nie mówił, słyszała jedynie szelest kartek, kiedy przeglądał jej pracę.
- Dobrze, w takim razie, możesz iść. Dzisiaj po kolacji spotkamy się na obchód.
Nic nie odpowiedziała. Wyszła, zamykając na sobą drzwi i zostawiając Snape’a samego w pustych komnatach.

Westchnął głośno, gdy zniknęła na korytarzu. Był zmęczony, po wczorajszej akcji ratunkowej, a rana bolała go niemiłosiernie od Cruciatusa, którym dostał na odchodne od Voldemorta. Nieposłuszeństwo miało swoje skutki, ale przynajmniej młoda Weasley’ówna była wolna i dochodziła do siebie pod okiem rodziców. Przywołał skrzatkę i poprosił o śniadanie, a kiedy zniknęła, podszedł do barku i nalał sobie szklankę alkoholu.
- Świetnie, Ognista przed śniadaniem, staczam się – mruknął, ale wychylił szklankę do dna. Chwilę później pojawiła się skrzatka z tacą pełną jedzenia.
- Dziękuję, Sisi.
Oniemiała patrzyła na niego oczami wielkimi niczym monety. Nigdy nie odezwał się do niej więcej, niż to było konieczne, a teraz? Podziękował jej za posiłek, który przynosiła mu niemal codziennie. Zniknęła z cichym pyknięciem, a Snape uniósł kącik ust. Zjadł powoli, po czym zerknął na swój grafik. Wyśmienicie, podwójne eliksiry z czwartoklasistami, a potem tylko godzina przerwy. Musiał się wyspać. Wrócił nad ranem i ledwo zdążył zmrużyć oczy, a koszmar powrócił. Potem tylko przewracał się z boku na bok. Teraz jeszcze Hermiona… Kiedy spytała o Voldemorta, wyczuł, prawdopodobnie błędnie, nutę troski w jej głosie. Jej widok zdecydowanie poprawił jego paskudny humor. I mimo, iż była zdystansowana i chłodna, jej obecność… ucieszyła go. Idioto, odezwał się pogardliwy głos, ona cię nienawidzi, a ty tęsknisz za nią, jak jakiś durny nastolatek. Snape warknął, chcąc, aby chociaż raz, jego podświadomość, głos który miał być rozsądny, po prostu się zamknął. Owszem, nienawidziła go, ale wczoraj, gdy myślał, że może umrzeć, chciał wrócić, chociażby po to, aby mijać ją na korytarzu. Nie wiedział, co miała w sobie takiego, ale potrzebował jej. Mimo, iż ona nie potrzebowała jego. A jednak… Snape uczepił się myśli, że gdy na niego spojrzała, pod maską nienawiści widział coś jeszcze. Tak, odrazę i obrzydzenie. Zrezygnowany dokończył śniadanie i poszedł na zajęcia.

- Nie, nie, nie… - mamrotała Hermiona pod nosem, siedząc w swojej bibliotece, po raz kolejny analizując znalezione księgi. W końcu udało jej się znaleźć to, czego szukała, ale czytając kolejne zdania, gubiła się i musiała wracać. Nagle zdała sobie sprawę, że przeczytała pół strony i kompletnie nie miała pojęcia, co tam było napisane. Westchnęła, opierając czoło na dłoniach. Jej myśli wciąż krążyły wokół porannego spotkania ze Snape’em. Czekał ją obchód, którego bała się bardziej niż spotkania z bazyliszkiem. Co miała mówić? Jak miała się zachowywać? Będą patrolować w milczeniu przez kilka godzin? Śniadanie domagało się zwrotu, gdy o tym myślała. Gdyby mogła z kimś porozmawiać… W ciągu ostatnich tygodni wysłała do Nory kilka sów z listem do Ginny, niestety – bez odpowiedzi. Zastanawiała się, kiedy przyjaciółka wróci do szkoły. I jak poradzi sobie z nadrobieniem zaległości. Zamknęła książkę z bezsilnością stwierdzając, że nic z niej nie wyczyta. Jej myśli krążyły wokół wszystkiego, tylko nie wokół Historii Magii. Wróciła do swojego pokoju i usiadła za biurkiem. Jej wzrok spoczął na notatce od Severusa. Czytając ją ponownie dostrzegła napis na dole. „… PS. Miłego zwiedzania”. Kiedy karteczka pojawiła się w jej gabinecie, była w bibliotece, więc… Czy Snape o niej wiedział? Wyjrzała za okno. Śnieg stopniał całkowicie, ustępując miejsca kwitnącej zieleni. Powietrze robiło się cieplejsze, ptaki wesoło śpiewały, krążąc wokół drzew. Pomyślała o Hagridzie, któremu obiecała spotkanie i niewiele myśląc ubrała cieplejszą szatę i ruszyła do wyjścia. Dotarła pod drzwi jego chatki lecz zanim zapukała, zawahała się. Hagrid był jej przyjacielem, ale nie wiedziała, czy może mu zaufać. Nie jego winą było to, że miał problemy z utrzymaniem tajemnic. Wiele razy powiedział im o rzeczach, które powinien był trzymać w sekrecie. Jak chociażby fakt pilnowania Kamienia Filozoficznego przez Puszka, którego da się uśpić za pomocą zwykłej harfy. Taka wiedza, w rękach niepozornego nieznajomego w barze, niemal nie kosztowała świata zagładą. Przysiadła na schodku. Pragnęła z kimś porozmawiać, pragnęła wyrzucić z siebie całą złość i urazę, ale doszła do wniosku, że nie ufa Hagridowi na tyle, aby to jemu się zwierzyć. Nagle usłyszała skrzypienie drzwi i natychmiast wstała. W drzwiach stał pół-olbrzym, widocznie zdziwiony obecnością dziewczyny.
- Hermiona. A to ci dopiero niespodzianka. Co tu robisz? Wejdziesz na herbatkę?
- Chętnie.
- Opowiadaj co u ciebie – mówił, wpuszczając ją do środka i od razu kierując się do kuchenki, na której stał czajnik.
- Umm… Właściwie, to niewiele się zmieniło.
- Nie żartuj – parsknął Hagrid. – Słyszałem, że od nowego roku będziesz uczyć.
- Tak – odparła, lekko się uśmiechając. – Profesor McGonagall zaproponowała mi to stanowisko, w zamian za profesora Binnsa.
- Naprawdę się cieszę. Stary nie był najlepszym psorem, strasznie przynudzał, a w dodatku miał chyba nie po kolei w głowie.
- Wiesz co! – zaśmiała się. – Był przemiłym człowiekiem.
- Ale przynudzał, nie?
- Może trochę – przyznała. – No dobrze, przynudzał i to bardzo.
- Dobrze, że ty taka nie będziesz.
Postawił przed nią parujący kubek z herbatą, a Hermiona ułożyła nad nim dłonie, ogrzewając się.
- Tego nie wiesz. Szczerze, to boję się trochę tego, że to mnie przerośnie.
- Ciebie? Jesteś najmądrzejszą czarownicą, jaką znam, niemożliwe, żeby coś cię przerosło.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Dziękuję, Hagridzie. To… naprawdę miłe.
- A co u Harry’ego? Masz jakieś wieści?
- Nie – powiedziała. spuszczając głowę. – Nie odzywali się od Bożego Narodzenia.
- To kawał czasu – mruknął Hagrid, popijając herbatę.
- Martwię się o nich. Nie wiem, czy sobie radzą. To znaczy… Na pewno sobie radzą, wbrew pozorom są naprawdę mądrzy, ale wiesz… Kocham ich jak braci, gdyby coś im się stało…
- Nie panikuj – powiedział Hagrid. – Przede wszystkim, gdyby coś się stało, to na pewno byśmy się dowiedzieli, co nie? A poza tym. Mówimy o Harrym prawda? Ile razy ratował swój tyłek przed niebezpieczeństwem?
Hermiona uśmiechnęła się smutno.
- Racja. Zawsze jakoś mu się udawało.
- No widzisz? Nie ma czym się przejmować.
Na chwilę zamilkli, w ciszy popijając herbatę.
- Ginny też nie daje znaku życia.
- Nie ma jej w domu? Chyba tak słyszałem od…
- Wiem – przerwała mu Hermiona. – Wiem, ja też tak słyszałam. Po prostu… Pisałam do niej, ale nie odezwała się. To do niej nie podobne.
Hagrid zmarszczył swoje krzaczaste brwi, co nie umknęło uwadze Hermiony. Poruszył się nerwowo na krześle, a jego wzrok błądził po blacie stołu.
- Hagrid… Ty coś wiesz.
- Jaa? Niee. Przecież bym ci powiedział.
- To powiedz. Widzę, że coś wiesz. Co się dzieje?
Mężczyzna wstał, odstawiając kubek na blat. Wskazał na jej naczynie.
- Dorobić ci herbaty?
- Nie zbywaj mnie! – powiedziała głośniej. – Jeśli coś się dzieje, powiedz mi.
- Nie wiem o czym mówisz.
Hagrid zaczął szorować kubek, ale Hermiona wiedziała, że jego sługi język wszystko jej wyśpiewa. Podeszła do niego i pociągnęła za rękaw płaszcza.
- Hagrid, popatrz na mnie. Co wiesz?
- Nic. Jeśli skończyłaś, to ja pójdę do ogrodu. Mam… dużo roboty. Wiosna i te sprawy…
- Najpierw powiesz mi, co wiesz.
- Nic nie wiem, naprawdę – powiedział głośno.
- Jasne – wymamrotała dziewczyna i oddała mu niedopitą herbatę. – W takim razie już pójdę. Nie będę ci przeszkadzać… w czymkolwiek, co masz do roboty.
To powiedziawszy odwróciła się i wróciła do zamku.
- Cholibka – mruknął Hagrid i wrócił do szorowania kubka. Pokrzątał się chwilę po kuchni, po czym również ruszył do zamku. Dostał się do gabinetu dyrektorki i ciężko zapukał do drzwi.
- Proszę – usłyszał ze środka i nacisnął klamkę.
- Pani psor, możemy porozmawiać?
- Oczywiście, Hagridzie. Czy coś się stało? – spytała Minerwa, gdy mężczyzna zamknął za sobą drzwi.
- Hermiona u mnie była i wypytywała o Ginny…
Dyrektorka zbladła.
- Ale nic jej nie powiedziałeś, prawda? Hagridzie, powiedz, że nic jej nie powiedziałeś.
- Nie. Trzymałem język za zębami, tak jak pani psor mówiła.
Kobieta odetchnęła z wyraźną ulgą.
- To dobrze. Bardzo dobrze.
- Pani psor… - zaczął nagle Hagrid. – A co właściwie z Ginny?
- Jest teraz w domu, rodzice i uzdrowiciel ze świętego Munga się nią zajmują.
- A czy… coś jej się stało?
- Kiedy ją przynieśli, była w ciężkim stanie. Lekarz natychmiast się nią zajął, ale długotrwałe i bardzo brutalne tortury mocno uszkodziły jej organizm… - McGonagall zawiesiła na chwilę głos. – Nie mógł obiecać, że przeżyje. Ale zrobił wszystko, aby tak się stało.
- Biedna Molly. Najpierw Ron, teraz Ginny…
- Hagridzie – przerwała mu ostro Minerwa. – Jeśli następnym razem panna Granger będzie pytać o swoją przyjaciółkę, powiesz jej, że wyjechała z rodziną na pogrzeb jakiejś ciotki, kuzynki, kogokolwiek.
- A nie możnaby tak…
- Nie. Nie możemy powiedzieć jej prawdy, tłumaczyłam ci to. Wtedy musiałaby poznać całą opowieść, a wiesz, czym to grozi.
Hagrid skinął głową.
- Także tego… To ja już będę leciał.
- Do widzenia, Hagridzie. Dziękuję jeszcze raz za twoją dyskrecję.
- Nie ma problemu, pani psor. W końcu… robimy to dla jej dobra, prawda?
- Dla jej dobra – odpowiedziała Minerwa, gdy pół-olbrzym zniknął za drzwiami.

***


22 komentarze:

  1. Jaki długi, piękny rozdział!

    Dobrze, że akcja ratunkowa przebiegła pomyślnie.
    Mimo to, chyba nie umiem czytać ze zrozumieniem, więc po prostu zapytam - tortury Belli skończyły się na klątwach czy Voldi pozbył się jej raz na zawsze?
    Wybacz, jeśli było w tekście, a ja po prostu to pominęłam.

    Swoją drogę, trochę nie rozumiem Hermiony... jej logika powala mnie na kolana - "kocham go, ale będę udawać, że go nienawidzę, bo jestem wściekła i w ogóle jak on mógł".
    Prawdę mówiąc, spodziewałam się po tak wybitnej osobie jak ona czegoś więcej.

    No nic, pora kończyć wywód.
    Rozdział jest bardzo rozbudowany i jak zawsze trzyma wysoki poziom, winszuję.
    Życzę Ci dużo Weny, czasu i pomysłów oraz wszystkiego dobrego.

    bullek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie masz problemu z czytaniem - o Belli będzie w następnym rozdziale, wtedy dowiesz się co ją spotkało :)

      Wiem, strasznie denerwuje mnie pisanie tego typu zachowań Hermiony, no ale. Staram konsekwentnie trzymać się swojego planu i niestety - to jest jedna z jego części. Ale na brodę Merlina, uwierz mi, wiem jakie to denerwujące :)

      Dziękuję jak zwykle za komentarz i cieszę się, że (po raz kolejny) trafiłam w Twój gust :)

      Pozdrawiam Cię gorąco :*

      Usuń
    2. Ach, już nie mogę się doczekać następnego rozdziału :D
      I jeszcze następnego... i kolejnego.
      Jestem strasznie niecierpliwa, jeśli chodzi o opowiadania XD
      W każdym razie, dziękuję za rozwianie moich wątpliwości.
      Udanego tygodnia :)

      Usuń
  2. Nowa notka !!!! Rozdział super. Strasznie mi się nie podoba to że okłamują Hermi. Ona ma prawo wiedzieć co się dzieje wokół niej. Może chociaż Sev na obchodzie nie będzie dla niej taki wredny :)
    Serdecznie pozdrawiam i dużo weny życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Senri!
      Jak można się domyślać, Hermionie również się to nie spodoba, a ja nie zamierzam długo tego przed nią ukrywać. Obiecuję jednak, że i wyjawienie tajemnicy będzie niespodzianką, zarówno dla Was jak i dla niej :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Ufff.... długo wyczekiwany rozdział i taki długi, że sama nie wiem do czego się odnieść? Ginny żyje, ale co z tego, skoro nie wiadomo co z nią dalej (ach, ten pieprzony dramatyzm!) Hermiona przebrnęła przez lekcję eliksirów (a mogłoby inaczej?) no i co z tym wspólnym obchodem z Severusem? Fajne było! Tobie życzę weny, a co za tym idzie częstszego dodawania rozdziałów! Na ten czekałam w nieskończoność...
    Pozdrawiam serdecznie koleżankę krakowiankę (chyba?) :D
    Ps.
    Ale dowaliłaś Dubhean! Ciekawe jak z tego wybrnie? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, koleżanka też z Krakowa? :3

      Wybacz, że tyle się naczekałaś, no ale swoje winy odpokutowałam najwyraźniej tym rozdziałem. Bardzo cieszę się, że Ci się podobał, obiecuję następny wstawić szybciej niż ten (uh, ponad miesiąc minął? ;-;)

      A zadanie dla Dubhean, he-he-he wychodzi ze mnie szatan 3:) naprawdę jestem ciekawa, co wymyśli :)

      Usuń
    2. Koleżanka krakowianka z dziada-pradziada, która idąc za głosem serca została góralką :D
      Sprężaj się z następnym :), a jak ci się będzie nudzić, to niezobowiązująco zapraszam na moje nowe opowiadanie
      http://sevmionebylamia.blogspot.com/

      Usuń
  4. Super !:)) Obchód... Ciekawe czy coś sie stanie...
    Podobał mi sie rozdział !:))

    Pozdrawiam
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nic nie wiadomo :v
      Dziękuję za miłe słowa!
      Pozdrawiam również.

      Usuń
  5. Super, czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział'
    Pozdrawiam
    Zapraszam do mnie www.hg-ss-all-i-need.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. super rozdział. Mam nadzieję że Severus i Hermiona w końcu dojdą do porozumienia i się pogodzą. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    pozdrawiam m.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogodzą się, pogodzą ale czy na długo? Hmm. Następny rozdział już niedługo :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  7. http://severuslovelikethisneverhappend.blox.pl/html zapraszam do siebie! :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny miałaś pomysł z tą biblioteką. I książka, która pojawia się zaraz po pomyśleniu o niej - praktyczne, ale i niebezpieczne. Gdyby Tom Riddle poznał tę tajemnicę... A może poznał...? I dlatego szuka Hermiony?
    Widzę, że mamy z Lupinem takie same wątpliwości co do pomysłu Snape'a. On jest chyba szalony, skoro uważa, że budowana przez lata wierność wariatki zostanie zachwiana przez jakieś machlojki Snape'a, który nie jest do końca pewny. Voldemort (o ile nie wykreowałaś go na idiotę) doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Snape dba przez wszystkim o siebie, a Bella jest w stanie zrobić dla swego pana wszystko, więc komu uwierzy Voldzio? No i igranie z szaloną wiedźmą, która ma stuprocentowe zaufanie Czarnego Pana, nie jest zbyt rozsądne. I skąd to dziwne powiązanie, że miłość Belli do Voldzia ma się obrócić przeciwko niej? Przecież to tylko utwierdza Voldka w przekonaniu, że Bellatriks będzie mu jeszcze bardziej oddana.
    A, no tak. Zapomniałam, że Twoi bohaterowie są wszechwiedzący, a Ty lubujesz się w układaniu charakterów i scen tak, żeby idealnie podpasowały fabule. Bella, która jest jak najbardziej kompetentna, napalona na śmierciożercze misje, jedyny raz NAGLE miała pełnić wartę i NAGLE z niej zeszła. Patrz, jaki ciekawy zbieg okoliczności. I akurat Snape o wszystkim wie. Ułatwianie bohaterom wszystkiego jest jak granie na kodach - fajnie jest sobie wpisać cztery razy ,,nwcFafnir" na początku mapki Heroes IV i wybić każdy obóz bez strat, ale nie ma z tego ani przyjemności, ani nauki, ani niczego. Ot, bezmyślne przewijanie tur. Tak samo tutaj - jaka jest przyjemność z tego, że każdemu wszystko się udaje? Bohaterowie pewnie się cieszą, bo nie muszą się męczyć, kiedy mają nad sobą takiego wspaniałomyślnego boga, ale nie jest to ani ciekawe, ani naturalne. Niech się w tym opowiadaniu coś komuś nie uda.
    Nie, śmierć Rona się nie liczy - najłatwiej jest wyeliminować amanta Hermiony, kiedy w kolejce czeka koleś, którego prędzej widzisz u jej boku.
    Patrzcie państwo, uratowanie Ginny jest łatwe, ale będzie potrzeba (uwaga, bo to naprawdę odkrycie Ameryki) dyskrecji (jak wszyscy wiemy - zaufani członkowie Zakonu, których zgromadziłaś w Norze, trzepią ozorami przy każdej nadarzającej się okazji) i zdolności magicznych. Serio? A już myślałam, że włamią się do Malfoy Manor z wiatrówką i pukawkami.
    Widzę, że to, co zaplanował Snape, nie jest jednak takie proste. Ale będę kontynuować, jak wrócę z mycia. Włączył mi się sarkazm i trzeba chwili, żeby sobie sam minął. Nie chcę znów być wredna, bo dziś byłam u spowiedzi. :/

    OdpowiedzUsuń
  9. No i mogę kontynuować. Nie będę komentować każdego zdania Snape'a i każdego zadania. Nie czujesz Snape'a, więc nie potrafisz dobrze opisać tego, jak tłumaczy swój plan (który notabene jest bardzo kiepski, więc nawet perfekcyjnie wykreowany Snape by tego nie udźwignął, bo coś tak szalonego nigdy nie urodziłoby mi się w głowie), ale zazwyczaj takie tłumaczenie planu nie brzmi dobrze i jest swego rodzaju spoilerem, dlatego lepiej (i naturalniej, bo masz narrację trzecioosobową) byłoby pokrótce opisać, że Snape wyjaśnił im, co mieli robić, plan wydawał się prosty do ogarnięcia, ale wiadomo, że wykonanie może wyjść poza plan, ludzie robili wielkie oczy, każdy przerażony swoją rolą. To już brzmi lepiej, a Czytelnik się ciekawi, co dokładnie Snape każdemu zlecił, czy to się uda, kto spieprzy, kto wyjdzie z tego cało... Nie możesz podawać nam wszystkiego na tacy, przetrzymaj nas w niepewności, niech się postresujemy, niech pomyślimy. Niech rozdział zostanie nam w pamięci, niech wzbudzi frustrację.
    No tak. Jak nie komnaty, to kwatery. Ile Snape ma tych kwater? Posiadł moce Ojca Pio i może być w kilku kwaterach jednocześnie? Nie przeczę, że Snape znalazł sobie kilka miejsc, do których ewentualnie mógłby zbiec (możliwe, że nawet za granicą), gdyby coś nie wyszło (i nie mam na myśli zwycięstwa tych dobrych). Ale wątpię, żeby był w nich wszystkich jednocześnie. Komnaty przywodzą na myśl co najwyżej jakieś wykwintnie wystrojone pokoje w stylu Henryka VIII, ale kiedy jedna osoba udaje się do KWATER, brzmi to po prostu źle. Komnaty wzięły się stąd, że dawniej co zamożniejsza szlachta (i oczywiście rodzina królewska) posiadała kompleks pomieszczeń. W takich KOMNATACH mieszkała sobie np. żona króla (tak, każde z małżonków miało osobną sypialnię), miała sypialnię z wielkim łóżkiem, do której przechodziło się np. przez gabinet, w którym przyjmowała gości, przed nim był salon, gdzie królowa spędzała czas, wyszywała, czytała czy co tam jeszcze, miała jeszcze pewnie jakiś kibelek, do tego oczywiście przylegały pokoje (albo pokój) dam dworu... Stąd KOMNATY. Taka królowa czy szlachcianka udawała się do komnat, bo nie wiadomo, w której z komnat przyszło jej najpierw siedzieć. Ech, tłumaczę jeszcze marniej, kiedy jestem zdenerwowana. Tak, ja wiem, że Hogwart ZAMEK od razu pobudza wyobraźnię i chciałoby się wpakować Hermionę do najpiękniejszych komnat i dać jej damy dworu, ale nie zapominajmy, że ten zamek to szkoła, tylko z internatem. Może i wisiało tam pełno gobelinów, może meble były stare, stylowe, a na korytarzach stały zbroje, ale żaden nauczyciel nie dostaje na własność kompleksu komnat z pierdyliardem pokoików ,,każdy na inną okazję". Dostaje gabinet, w którym ma biurko, krzesła, jakieś półki - tyle. Może ma jakieś tajne przejście, a może sypialnię ma kilka pomieszczeń dalej, ale wątpię, żeby prezentowało się to lepiej - Jo nie opisała tego, ale utrzymanie takiego zamku, kupno potraw, wypłacenie nauczycielom kasy - to jest masa pieniędzy. Świat magii światem magii, ale gdyby wszystko by można było wyczarować, Ron nie chodziłby w wypłowiałych szatach, nie miałby małego pokoiku na poddaszu z marnymi meblami, a w kuchni stałby stylowy, lakierowany stół o rzeźbionych nogach, a nie wyszorowana do szarości lada.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie miałabym żadnego problemu z tym, że np. Hermiona ma słabość do staroci i przepychu, skądś ma pieniądze (musiałabyś tylko logicznie wyjaśnić, dlaczego tak nagle się wzbogaciła), więc postanowiła urządzić po swojemu (i za swoje) gabinet i sypialnię. Wiemy, że każdy nauczyciel miał własny styl (Umbridge aż za bardzo) i wprowadzał do wnętrza (lub wnętrz - o ile posiadał jeszcze sypialnię i być może jakąś klitkę z prysznicem i kiblem, żeby nie dymać do łazienki na korytarzu, żeby się umyć) jakieś swoje osobiste rzeczy, żeby mieszkało mu się bardziej domowo. Tylko nie wmawiaj Czytelnikom, że w Hogwarcie każdy nauczyciel dostaje w pakiecie z posadą odpierdzielony kompleks komnat godny Marii Antoniny, bo to wygląda groteskowo. Jestem w stanie przyjąć najdziwniejsze cuda (mogłabyś zrobić ze Snape'a monarchę), tylko niech to ma jakieś w miarę logiczne wytłumaczenie.
    Dobra, poględziłam o komnatach (to mój temat, bo czasy Tudorów są bliskie memu sercu, więc mogę wspominać o tym jeszcze wiele razy), więc kontynuuję marudzenie dotyczące tematu rozdziału.
    Czupryna zdecydowanie pasuje do określenia włosów Rona, bliźniaków czy Harry'ego, brzmi trochę zawadiacko, ale absolutnie nie określiłabym tak włosów Snape'a. Wystarczyło napisać, że Snape wetknął tam głowę, aczkolwiek sama wizja Snape'a wtykającego głowę do KOMNAT Hermiony wydaje mi się zabawna.
    Ale niestety nie w ten pozytywny sposób.
    Trochę mi to nie pasuje. Snape i Dumbledore tworzyli bibliotekę Binnsa, tak? Ale McGonagall nic o tym nie wie? Wydawało mi się, że Minerwa była z Albusem bardzo blisko (Ty posunęłaś się nawet o krok dalej i zakochałaś w nim McGonagall) - owszem, nie martwił jej tym, że niedługo umrze, ale to miało jakiś cel, mogło zaważyć na wyniku wojny. Lecz nie sądzę, aby gabinet Binnsa był tak wielką tajemnicą, żeby Minerwa o tym nie słyszała. Choć sam pomysł tworzenia biblioteki w Hogwarcie wydaje mi się średni, ponieważ sam Hogwart miał tyle tajemnic, że spokojnie jedną z nich mogła być jakaś druga tajna biblioteka, którą odkrył Binns (np. po śmierci) i postanowił ją sobie przejąć. To wydaje mi się trochę bardziej naturalne, niż remonty prowadzone przez Dumbledore'a i Snape'a.
    Widzę, że biblioteka Binnsa to taka biblioteka w stylu Pokoju Życzeń. Równie dobrze Hermiona mogła się udać właśnie do Pokoju i zażyczyć sobie miejsca, w którym będą książki potrzebne jej do egzaminu czy czegoś tam. O ile nie chciała czytać o czymś czarnomagicznym i zakazanym (sądzę, że Pokój Życzeń ma jakieś ograniczenia, bo wtedy Tom Riddle - o ile wiedział o Pokoju, ale sądzę, że tak - nie gniótłby się tak przy Slughornie, tylko po prostu poprosił pod Pokojem o miejsce, gdzie przeczyta o horkruksach), spokojnie mogła się tam udać. Wiemy z HP5, że w miejscu, gdzie spotykali się członkowie GD, było pełno książek poświęconych obronie przed czarną magią. Aczkolwiek nie myśl, że jestem przeciwna Twojemu pomysłowi, bo absolutnie nie, to do tej pory jeden z lepszych wątków (jak nie najlepszy) w Twoim opowiadaniu, ale po prostu na Twoim miejscu trochę bym go podrasowała, bo przy wiedzy Hermiony o Pokoju Życzeń ta biblioteka wydaje się po prostu niepotrzebna.
    O, widzę, że zaledwie cztery linijki później Hermiona dochodzi do tego samego wniosku, co ja. Mówiłam? Powinnam przepowiadać pogodę. :D
    Podoba mi się, że Hermiona w końcu dała sobie spokój ze Snape'em i zajęła się nauką. Podoba mi się, jak się cieszy na powrót do biblioteki Binnsa, jak sobie wyobraża, co będzie tam robić. Jest w tym bardzo hermionowa, chociaż nie pasuje mi jedno - mijają dni, a ona nadal ma serdecznie wywalone na Ginny, z którą podobno tak się zaprzyjaźniła, że stały się sobie bliskie jak siostry. To Twoje słowa. Już nie pamiętam, czy Snape wyznał jej prawdę odnośnie Ginny, czy przyznał się tylko McGonagall, ale już samo zniknięcie Ginny wydaje się podejrzane. Dziwne, że Hermiona nie zaproponowała Deanowi (kiedy rozmawiali ze dwa rozdziały temu), że do niej napisze. Nic jej to przecież nie kosztuje, a upewniłaby się, czy Weasley dotarła i żyje.

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozmowa o egzaminach i propozycja wspólnej nauki - naprawdę super. Napisane tak, jak rozmawiają kumple, Neville jest Neville'em, Hermiona mówi jak Hermiona. Bardzo dobry fragment - nie jest jakiś bardzo istotny dla fabuły, ale to nie kolejny zapychacz. Raczej miły przerywnik.
    Ale - jak to określiła sama Hermiona - szala wyrównana. Po prostu mnie zmroziło. Herm. HERM. HERM! Po prostu nie wierzę w to, co widzę. A żeby było lepiej, zrobiłaś z Lavender bardziej zdzirowatą, głupią i pustą wersję Pansy. To ,,Herm" wydaje się małe i nieistotne, kiedy czytam resztę wypowiedzi Lavender. Rozumiem, że nie przepadasz za tą bohaterką, ale ona nie była aż taką zołzą! Owszem, może nie dorównywała Hermionie inteligencją, bywała złośliwa (jak większość nastolatek w tym wieku), ale czy Rowling kiedykolwiek wspomniała, że Brown to czarodziejska wersja Reginy z ,,Wrednych dziewczyn"? Ja odbieram Lavender (mogę śmiało powiedzieć, że nie oceniam jej przez moje lubię/nie lubię, bo jest dla mnie całkowicie neutralną postacią) jako przeciętnie inteligentną, przeciętnie ładną, trochę zbyt naiwną i wrażliwą dziewczynę (taka niegroźna, nierozgarnięta gąska). Nie musisz się w stu procentach zgadzać z moją oceną tej postaci, to jasne, ale z pewnością bliżej do oryginału mojej Lavender, niż tej Twojej. A tekst o niebieskich butach lali jest wisienką na tym przepysznym torcie z blogaskowej Lavender. Już chyba naprawdę wolę te komnaty.
    Ale wątek homoseksualny jest okej. Gdyby wywalić tą groteskową Brown i wstawić na jej miejsce tę bardziej książkową, scena byłaby całkiem niezła - dziwne, że następuje zaraz po scenie z Neville'em (nie lepiej ją było sobie zostawić na jakiś inny przerywnik?).
    ,,Niech sobie nosi ten swój grymas, jakby coś koło niego zdechło". To. To jest bardzo dobre, bardzo mi się to podoba. Trochę ułagodziło moje zdenerwowane na Lavender i tę okropną ,,Herm" serduszko. Powiem szczerze, że chyba znów Cię nie doceniłam (oby moja hipoteza okazała się trafna) - po to wsadziłaś tę blogaskową Lavender, żeby potem móc spokojnie wrzucić kolejną scenę z westchnieniami Hermiony i ,,czarnowłosym profesorem"? Masz mnie - po tej Lavender powitałam z radością powrót do typowości tego opowiadania. :)
    No tak. McGonagall popisała się skrytością, o której tak trąbił Snape. Nie ma to jak na forum publicznym odwołać zajęcia z nauczycielem. W miejscu, gdzie uczą się także dzieci śmierciożerców (nie, Draco nie jest jedynym kablem w szkole). Myślisz, że taki Crabbe czy inny Nott nie powie ojcu, że odwołali zajęcia ze Snape'em? I nie dlatego, że będzie chciał donieść na niego, po prostu może sobie nie radzić na tym przedmiocie i napomknie, że teraz będzie mieć chwilę spokoju, bo Snape gdzieś wybywa, a taki śmierciożerca prawdopodobnie poleci donieść o tym swemu panu, bo przecież większość złych nie ufa Snape'owi i pewnie zrobią wiele, żeby mu zaszkodzić. A co zrobi Voldek? Twój pewnie nic, ale książkowy od razu by się zorientował, że coś knuje, skoro nie zdał mu żadnych relacji (chyba że Snape już się o to postarał - na to liczę, bo to chyba jedyna możliwa deska ratunku dla Twojego Mistrza Eliksirów), a sam Voldek nie zlecił mu żadnej misji, to na bank coś kombinuje. A chwilę potem Zakon odbija Ginny z Malfoy Manor i zwala winę na niewierność Belli. Oj, coś mi to grubymi nićmi szyte.

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzisz, każde zdanie, każda wypowiedź bohatera może mieć swoje konsekwencje, jeśli nie jest to przemyślane do końca.
    Podoba mi się ten proces tworzenia eliksiru, mogłabyś wprowadzać takich inności więcej, bo widać, że jak chcesz, to potrafisz, tylko przeważnie tworzysz tu taką bylejakość, bo Ci się najnormalniej w świecie nie chce albo nie masz czasu i dodajesz byle co, żeby tylko dodać. Ja już się nauczyłam, że wolę czekać z rozdziałem miesiąc czy dwa, ale żeby to jako tako wyglądało, niż opublikować gówno - to jest brak szacunku dla Czytelnika, który to potem czyta, ofiarowuje Ci swój czas, a potem się denerwuje, bo fajnych rzeczy w odcinku było dwie, a piętnaście scen wywołało irytację. A ja znów się czepię - jakim cudem z Hogwartu i do Hogwartu każdy się może teleportować, śmierciożercy mogą uprowadzić uczennicę, a zwykła Nora ma zabezpieczenia uniemożliwiające wtargnięcie na teren posesji? Nie mam już siły, jest późno, a ja zamiast robić zaburzenia somatoformiczne i dysocjacyjne na jutrzejszego kolosa (ech, znowu jestem w dupie), czytam do pierwszej rozdział. Skończę go jutro w autobusie.

    OdpowiedzUsuń
  13. No nie. Skoro Snape postanowił odbić Ginny pod nosem samego Voldzia, to chyba mógł się nie spóźniac? Jego profesjonalizm aż bije po oczach.
    Bardzo jestem niepocieszona, że Ginny jednak się złamała i wyjawiła prawdę, chyba że skłamala. Acz nie sądzę, żeby były potrzebne tortury, bo Ginny nie znała oklumencji. Wystarczyło, żeby Voldek się do niej pofatygowal (albo nawet sama durna Bella) i zajrzał do jej umysły. Juz nie wspominając o kolejnym irytującym jak jasna cholera szczególe, że Ginny nie miała prawa znać miejsca pobytu Pottera, bo nie widzieli się przez X miesięcy. Chłopak mógł zmienić plany, chyba że Ginny zainstalowała mu dżipiesa w tyłku. Poza tym Harry nikomu nie mówił o swoich planach, by ich nie narażać. To jest pierwsza podstawowa zasada konspirowania.
    Ale jest w tym fragmencie coś, co mi się podoba. Strach przed Voldemortem. Jest to ujęte w trochę sztuczny sposób, bo cały czas powtarzasz, jaki to on nieprzewidywalny, ale fajnie, że pamiętasz o tym, jak to jego obecność obniża temperaturę w pokoju, wywołuje gęsia skórkę i inne takie.
    Argumenty Snape'a kupy się nie trzymają. Na początku miał posłużyć się jej uczuciem do Voldka. Potem o tym zapomniałaś i miałaś jakoś odwrócić karty. Potem nagle pojawił się najzwyklejszy donos na niedopatrzenie Belli, co nie ma nic wspólnego ani z miłością Belli, ani z odwracaniem kart. A teraz Snape pokazuje Voldkowi jakieś rany po torturach. Piszę o Voldkutsosc długo i wielokrotnie przeanalizowalam te postać. Ale nie trzeba być jego wielkim fanem, żeby wiedzieć, że jego guzik obchodzi, że Bella pojedynkowala się ze Snape'em i go torturowala. Zamiast uciszyć Belle, Voldek prychnalby pod nosem, powiedział Sevkowi, że oczekiwał od niego większych umiejętności magicznych, po czym przeszedlby dalej do planowanej podróży do Albanii. Coś mi się wydaje, że wcale nie miałaś pomysłu na uratowanie Ginny i klamalas nam tu na bieżąco, czekając, aż historia sama się rozwiąże. Otóż nie, takie sceny same się nie wyjaśniają, bo plan odbicia kogoś trzeba ułożyć - nie jest ważne, czy to fanfik, czy prawdziwe życie. Juz te wszystkie odbicia ludzi w "Czasie honoru" są bardziej realistyczne.
    Ta rozmowa śmierciożerców to jakaś makabra. Szarpia się ze sobą jak grupa nastolatków. Jeden drugiemu zarzuca romans. Myślisz, że prawdziwy Voldek chciałby tego słuchać? Pójdzie dalej. Myślisz, że ktokolwiek odwazylby się na taki wybuch w obecności Voldka? Wątpię, ale Ty znowu dajesz nam dowód na to, że narrator mówi swoje, a bohaterowie robią swoje. Najpierw piszesz, jacy to wszyscy zdygani na widok Voldzia, a potem robią sobie gownoburze na poziomie gimbazy, w którą Voldek daje się wciągnąć. Sama wiem, że opisywanie spotkań śmierciożerców nie jest łatwe, bo to bardzo specyficzna grupa, ale skoro po napisaniu tej sceny sama widziałaś, że to wygląda fatalnie, to nie lepiej było to usunąć i po prostu wspomnieć, że wtedy, kiedy Snape poszedł na spotkanie wciskać panu kit o Belli, członkowie Zakonu realizowali plany. Widzę, że kolejna scena to właśnie poczynania Zakonników, wiec scenę z Voldkiem mogłaś pominąć, lepiej by to wyglądało.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zdrada. Torturowanie Snape'a to zdrada.
    No i wszystko się perfekcyjnie udało. Nawet udało się im uciec ze strzeżonego przez wszystkie wymyślne zaklęcia Malfoy Manor (nie mam pojęcia, dlaczego autokorekta podpowiedział mi Malfoy-gej). Szczerze? Nie spodziewałam się jakichś fajerwerków po tym odbiciu Ginny, bo od samego początku ten pomysł i próba wymyślenie jakiegoś planu zrealizowania były kiepsko zrealizowane i naiwne, ale i tak liczyłam ba więcej realizmu. Mam nadzieje, ze chociaż Snape'owi się w końcu za to oberwie, bo jest Voldek nie dojdzie do prawdy, to całkowicie zwątpię w Twojego głównego złego. I taki człowiek ma teraz róznosic Wielka Brytanię? Juz Kaczyński lepiej by się sprawdził.
    Lekcja Hermiony do przelkniecia. Nie była nawet taka zła, nie powiem. Całkiem przyjemna scena po tym, co się wyprawialo w kwaterze Voldka. I Snape taki spokojniutki, wiec chyba mu się znowu upieklo.
    Czyli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś się pochrzanilo.
      Czyli jednak Hermiona napisała do Ginny jakieś listy. Okej, wycofuję moje bóle dupy spod poprzednich rozdziałów, aczkolwiek gdybyś wspomniała o tym wcześniej (albo nawet dwa razy), to palców by Ci nie urwało. :)
      Bardzo mi się podobał pomysł z ta scenka z Hagridem. To dobrze, że o nim nie zapomniałaś, bo dla Hermiony jest ważna postacią. Nie będę Już dłużej ciągnąć tego komentarza, i tak jest już cholernie długi.

      Usuń