sobota, 25 lipca 2015

ROZDZIAŁ 16.

– Nie może chodzić? – spytała szeptem Molly. Wpatrywała się w Narcyzę z coraz większym niedowierzaniem.
– Nie wiem czy to trwały skutek. Dlatego poprosiłam ciebie, Severusie, o pomoc.
Snape popatrzył na śpiącą nastolatkę i w jednej chwili poczuł coś, o co nigdy by się nie posądzał. Najzwyczajniej w świecie zrobiło mu się szkoda tej dziewczyny. Nie dość, że nagroda pocieszenia dla ojca, to jeszcze skazana na śmierć. A teraz kaleka.
– Mogę to sprawdzić, jednak potrzebuję to tego eliksirów.
– Narcyzo… – powiedziała Molly tak cicho, że ledwo można było ją usłyszeć. – Mamy przyjąć pod dach dziewczynę, która chciała zamordować moich synów?
– Wierz mi, Molly, że gdyby Jeanne chciała zabić twoje dzieci, to z pewnością byśmy dzisiaj nie rozmawiały. Poza tym, nie muszę wam chyba tłumaczyć jak śmierciożercy wychowują swoje dzieci. Mają przynosić dumę… Honor.
W kuchni zapadła martwa cisza.
– Jej ojciec skazał ją na śmierć… – wyszeptała do męża pani domu. – Arturze.
Mężczyzna spojrzał na twarz żony i widział, że jej dobre serce zwyciężyło.
– Dopóki nie stanie na nogi, może zostać pod naszym dachem – oświadczył. Narcyza westchnęła i zamknęła oczy dziękując w duchu, że istnieją na tym świecie dobrzy ludzie.
– Nie wiem, jak się wam odwdzięczyć.
– Jeśli naprawdę pomogłaś naszej córce – powiedział Artur – to my spłacimy nasz dług u ciebie.
Severus rozmasował obolały kark. Nienawidził takich dni, kiedy zbyt wiele się działo. Gdzieś w głębi jednak cieszył się, że przynajmniej tą jedną sprawę udało się doprowadzić do końca.
– Pora na nas, Narcyzo. Musisz wrócić, zanim Lucjusz się zorientuje.
Kobieta spojrzała w brązowe oczy swojej dalekiej kuzynki. Skinęła jej głową i skierowała się do wyjścia. Severus wyszedł zaraz za nią, żegnając się z Weasley’ami.
– To się nie skończy dobrze – powiedział Artur, gdy tylko para zniknęła za barierami ochronnymi.
– To tylko dziecko, Arturze. Co złego może się stać?

Narcyza teleportowała się do swojego domu, a Severus chwilę patrzył w miejsce, gdzie zniknęła. Zdał sobie sprawę, jak bardzo źle mogło się to potoczyć. Obawiał się konsekwencji, które mogły czekać Narcyzę. Wrócił do zamku, próbując się uspokoić. Przypomniał sobie nagle co zaszło między nim a Hermioną nie dalej jak godzinę temu i westchnął. Sam pakował się w bagno, z którego potem ciężko będzie mu wyjść.
Hogwart wznosił się wysoko na wzgórzu, otoczony ciemnymi chmurami i rozświetlany przez błyskawice. Majestatyczne wieżyczki majaczyły w jasnym świetle wydając się jeszcze bardziej upiorne niż zwykle. To nie był ten sam piękny zamek, który zwykł przyciągać spojrzenia uczniów.
Severus wszedł do swojego gabinetu i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to śpiąca dziewczyna w jego fotelu. Zmarszczył brwi i zerknął na zegarek. Dochodziła jedenasta. Cicho zamknął za sobą drzwi i usiadł naprzeciw niej. Jej spokojna twarz oświetlana była ciepłym płomieniem z kominka. Nogi podciągnęła aż pod brodę, otulając się szczelnie szatą. Snape nie potrafił oderwać od niej wzroku. Śpiąc w jego fotelu wyglądała tak… naturalnie. Mógłby przyzwyczaić się do takiego widoku. Zaskoczyło go, jak łagodna i delikatna zdawała się w tym momencie. Zaśmiał się w duchu przypominając sobie ją, gdy była wściekła. Kompletne przeciwieństwo. „Masz rację. Nie mogłabym cię pokochać” zadudniło mu nagle w uszach. Teraz zdecydowanie wiedział, że kłamała. Nie wiedział, ile czasu tak wpatrywał się w dziewczynę, kiedy nagle poruszyła się i cicho westchnęła. Wstał i przeszedł do swojej sypialni, skąd wziął koc i okrył Hermionę. Nie obudziła się, a Severus nie miał zamiaru jej pomagać. Nie chciał z nią rozmawiać. Nie wiedział, co miałby jej powiedzieć. Chciał ją odepchnąć, ale nie potrafił. Dlatego wolał uniknąć konfrontacji i poszedł do siebie. Jednak sen nie chciał przyjść łatwo ze świadomością, że ona jest tak blisko.

Gdy Hermiona otworzyła leniwie oczy, zobaczyła, że nadal jest na fotelu w gabinecie Severusa. Przestraszyła się w pierwszej chwili. Czyżby nie wrócił na noc? Poczuła, że miękki materiał okrywa jej zziębnięte ciało. Przykrył mnie kocem? pomyślała. Uśmiechnęła się, wzruszona tym drobnym gestem. Zaraz jednak przypomniała sobie wczorajsze zdarzenia i podniosła się, składając koc. Sądząc po półmroku, musiał być wczesny ranek. Zegar wskazywał dopiero kilkanaście minut po piątej. Odłożyła koc na fotel i najciszej jak potrafiła podeszła do drzwi sypialni Snape’a. Nie potrafiła powstrzymać się przed zobaczeniem go. Drzwi były uchylone i dziewczyna z łatwością mogła zobaczyć śpiącego profesora. Jest taki ludzki… zdała sobie sprawę. Chciała położyć się obok niego, przytulić do ciepłego ciała, pocałować jego szorstkie usta. Wycofała się jednak i cicho opuściła gabinet. Na zbyt wiele pozwoliła sobie wczorajszego wieczoru. Severus ewidentnie wolał towarzystwo kobiet takich jak Narcyza. Wróciła do siebie i od razu poszła do łazienki, chcąc choć trochę się rozgrzać.


Pierwsze, co poczuła to potworny ból głowy. Z trudem otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że znajduje się w nieznanym miejscu. Była przykryta dość grubą pościelą, a jej buty stały przed kanapą, na której spała. Skąd się tu wzięła? Co się stało? I gdzie właściwie była? Zamierzała się tego dowiedzieć. Odpowiedź przyszła chwilę później.
– Wstałaś. – Usłyszała łagodny, kobiecy głos. Spojrzała na starszą czarownicę, dość pulchną i skromnie ubraną. Jednak jej płomiennorude włosy były tak charakterystyczne, że Jeanne napięła wszystkie mięśnie i podciągnęła się na łokciach, wzrokiem szukając swojej różdżki. Skrzywiła się, kiedy obolałe ramiona odmówiły jej posłuszeństwa. Pani Weasley podeszła do niej i położyła uspokajająco rękę na ramieniu. – Nie bój się. Zrobię ci herbaty i na spokojnie porozmawiamy, dobrze?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Była kompletnie zdezorientowana sytuacją. Pani Weasley wyszła i przez chwilę słychać było jedynie odgłosy krzątania w kuchni. Jeanne rozglądnęła się po pomieszczeniu. Meble wyglądały na wysłużone, tak samo jak książki… Tak samo jak wszystko. Kanapa stała pod ścianą, dokładnie naprzeciw dość sporego kominka, na którym poustawiano oprawione fotografie. Jeanne wstrzymała oddech. Poznała dwóch rudych chłopców na jednym ze zdjęć. Bliźniacy machali do niej wesoło, a pomiędzy nimi wciśnięta była głowa drobnej, rudej dziewczynki. Jeanne zakryła usta powoli zdając sobie sprawę, gdzie przebywa. Musi uciekać. Nie jest tu bezpieczna. Odrzuciła kołdrę i chciała wstać, lecz zanim zdążyła zareagować, leżała twarzą na dywanie.
– Moje nogi… – wyszeptała. Dotknęła ręką uda, jednak nic nie poczuła. Mimo iż mózg wysyłał sygnał, noga nie chciała się poruszyć.
– Oh, kochanie – powiedziała pani Weasley, która wróciła właśnie z dwoma kubkami herbaty. Natychmiast odstawiła je na stół i pomogła trzęsącej się dziewczynie wrócić na kanapę.
– Czemu nie mogę chodzić? – szepnęła Jeanne prawie bezgłośnie. – Co mi zrobiliście?
Molly Weasley popatrzyła na nią z głębokim współczuciem.
– Nie denerwuj się, dziecko. To tylko chwilowy… skutek.
– Skutek? – powtórzyła i nagle zrozumiała. – Tortury. Lucjusz Malfoy mi to zrobił.
Starsza kobieta zacisnęła różowe usta w cienką linię.
– Wyjaśnię ci to od początku, najlepiej jak potrafię, ale… Sama dobrze tego nie rozumiem – powiedziała, a nastolatka odpowiedziała jej tylko skinięciem głowy. – Wczoraj wieczorem, Narcyza Malfoy i Severus Snape przynieśli cię do nas nieprzytomną. Poprosili, żebyśmy się tobą zajęli, dopóki nie odzyskasz sprawności w nogach. Powiedzieli nam, że Lucjusz torturował cię i jedna z klątw trafiła w kręgosłup, dlatego… Dlatego nie możesz chodzić.
– Mój ojciec tam był… – powiedziała Jeanne, tępo wpatrując się w kobietę. Jej rozmówczyni zamilkła, sama zdruzgotana tym, że ojciec może zrobić krzywdę własnej córce. Siedziały chwilę w ciszy. Nagle dziewczyna zmarszczyła brwi. – Dlaczego mi pomagacie? Przecież…
– Spłacamy nasz dług. – przerwała jej Molly. – Narcyza pomogła naszej córce.
– Spłacacie dług u niej, nie u mnie.
– Wiem kim jesteś i co zrobiłaś. – powiedziała ostro czarownica, jednak w jej głosie dało się wyczuć troskę. – Ale każdy w życiu podejmuje złe decyzje. Nie wiem, czy twoje takie były. To prawda, że pomaganie osobie, która chciała skrzywdzić moje dzieci jest trudne. Nie przychodzi mi to łatwo. I przysięgam ci, że jeśli spróbujesz tego ponownie będziesz miała do czynienia ze mną. Mam jednak zbyt dobre serce, by od razu skazać cię na straty tylko dlatego, że wychowywali cię śmierciożercy. – W jej oczach pojawiła się nutka łagodności. Jeanne patrzyła na kobietę jak na wariatkę. Nie odezwała się, tylko posłusznie wzięła kubek podsunięty przez panią Weasley. – Wypij to, troszkę się rozgrzejesz.
Zostawiła dziewczynę samą, sprzątając wcześniej pościel. Stojąc już w kuchni musiała złapać się mocniej blatu, żeby powstrzymać emocje. Czuła tyle współczucia i gniewu jednocześnie, że ciężko było jej unormować oddech. W tym momencie po schodach zszedł jej mąż i objął ją za ramiona.
– Co się dzieje, moja droga?
– Oh, nic. – westchnęła. – Śniadanie będzie za pół godziny, proszę obudź chłopców.
– Czy ona… – zaczął Artur, wymownie wskazując na salon, gdzie przebywał ich gość.
– Tak.
Mężczyzna nie chciał dłużej denerwować żony. Pozwolił jej przygotowywać naleśniki w spokoju, a sam poszedł na górę. Gdy wchodził po schodach, kątem oka zerknął na dziewczynę, która przerażonym wzrokiem wpatrywała się w swoje nogi i drżącymi rękami ich dotykała. Miał ochotę rozszarpać Lucjusza na strzępy za tak rażące okrucieństwo, jednak coś go powstrzymywało. Jakaś nieprzyjemna myśl, że ta dziewczyna zasłużyła na los, który ją spotkał. Długo nie spał, rozmyślając na jej temat. Wiedział, że jego żona również nie zmrużyła oka. Martwił się o nią. Widok zatroskanej Molly łamał mu serce. Kochał ją ponad wszystko. I za nic nie pozwoli, aby stała się jej krzywda. Nie ufał ani Narcyzie, ani tej dziewczynie. Jednak po śmierci Dumbledore’a wszystko się zmieniło. Musieli zaufać człowiekowi, który zabił ich przywódcę. I zrobił to. Jednak co do tej tutaj… Nie miał żadnej pewności.
Tymczasem Jeanne nie mogła pojąć, co się wokół dzieje. Niesprawność nóg była dla niej abstrakcją i zastanawiała się, czy przypadkiem nie jest to kolejny koszmar. Jednak szczypanie, kłucie a nawet bicie nic nie dawało. Były bezużyteczne. Nagle usłyszała trzask drzwi na piętrze i czyjeś energiczne kroki. Dwóch rudych nastolatków wbiegło do kuchni, przepychając się i przerywając sobie nawzajem.
– Mamo, to prawda?
– Ojciec nam powiedział.
– Jest w salonie?
– Co ona tu robi?
– Dość. – warknęła pani Weasley szeptem. – Chłopcy, wiem, że to będzie dla was trudne, ale błagam was, zachowajcie spokój. Tak, Fred, jest w naszym domu. Jest kontuzjowana, więc pozostanie pod naszą opieką do czasu, aż wydobrzeje. Nie, George, to nie są żarty. Na brodę Merlina, ile razy mam powtarzać! – Pani Weasley odetchnęła głęboko. – Śmierciożercy chcieli się jej pozbyć. Są przekonani, że nie żyje.
– Czemu chcieli się jej pozbyć? – spytał jeden z chłopców przejętym głosem.
Molly zamilkła. Sama nie bardzo wiedziała dlaczego, ale liczyła, że dowiedzą się tego od dziewczyny.
– Siadajcie. Śniadanie prawie gotowe.
Nie zdziwiła się jednak, gdy jej nie posłuchali. Wychylili się zza rogu, aby móc na własne oczy przekonać się, że ta sama osoba, która kilka dni temu chciała ich zabić, siedzi teraz w ich salonie.
– Do stołu! – usłyszeli głos matki i podskoczyli, zderzając się głowami.
Chwilę później do salonu wszedł ich ojciec, niosąc na rękach czarnowłosą, bladą jak ściana dziewczynę. Posadził ją na jednym z krzeseł, a w pomieszczeniu zapadła głucha cisza.
– Smacznego – powiedziała wesoło Molly, chcąc rozładować emocje. Postawiła przed nimi ogromny talerz naleśników, a obok dżem i dzban syropu.
Bliźniacy z początku trochę niepewni, już po chwili raczyli się śniadaniem, żartując z błahych rzeczy. Molly zerkała na spiętego męża, który również po chwili trochę się rozluźnił. Spojrzała na milczącą dziewczynę i serce znów ścisnęło się jej w przypływie emocji. Postanowiła jednak podejść do sprawy jak najbardziej neutralnie umiała.
– Powiedz mi, drogie dziecko, jak się nazywasz?
Błękitne oczy zwróciły się na kobietę i chwilę błądziły po jej twarzy.
– Jeanne… Nott – odpowiedziała cicho.
– Córka Alberta? – spytał zaskoczony Artur. Znał tego człowieka, ale nie spodziewał się akurat po nim, że wyrzeknie się własnej córki.
– Już nie – szepnęła, odwracając głowę. Na moment zapadła nieprzyjemna cisza.
– Profesor Snape obiecał, że zjawi się dzisiaj i obejrzy twoje nogi. Może znajdzie jakiś eliksir, który przyspieszy ich regenerację – powiedziała pokrzepiająco Molly, na co bliźniacy zaczęli narzekać.
– Snaaape?
– A myślałem, że po skończeniu szkoły…
– ... nie będę musiał się z nim użerać.
– Chłopcy, dość tego. Pogódźcie się z tym, że Severus jest po naszej stronie – uciszył ich Artur.
– I jedzcie, bo wystygnie – dodała Molly tym tonem, który sugerował, żeby się nie sprzeciwiać.
Jeanne patrzyła na całą tą sytuację zaskoczona. Zachowywali się normalnie, pomimo, że w ich domu przebywała córka śmierciożercy. Poczuła nieznośny ucisk w żołądku. Naleśniki przed nią przyprawiały ją o mdłości. Nagle poczuła, jak łzy napływają jej do oczu i zapragnęła znaleźć się stąd jak najdalej. Ręce zaczęły jej się trząść, a oddech stał się nierówny. Molly zerknęła na nią, a zaraz potem porozumiewawczo na swojego małżonka. Artur wziął ją na ręce i zaniósł do wolnej sypialni. Posadził ją na łóżku, zasłanym kremową pościelą i kwiecistym kocem. Chwilę później do pomieszczenia weszła pani Weasley ze szklanką wody. Ukucnęła przed Jeanne, podając jej naczynie.
– Nie płacz.
Dziewczyna podniosła na nią beznamiętne spojrzenie, jednak nadal milczała. Molly wyobrażała sobie, jaką tragedię musi przeżywać, dlatego zdziwiło ją, gdy nie zobaczyła łez. Jej twarz była bez wyrazu, a oczy pusto patrzyły przed siebie. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po plecach gospodyni. Nie pierwszy raz miała do czynienia ze śmierciożercą, jednak to dziecko było wyprane z emocji. Przynajmniej w tym momencie.
– Zostawię cię samą. Odpocznij. Będziesz tu spała, dopóki… Dopóki nie wydobrzejesz.
Wyszła, jednak Jeanne nawet w samotności nie potrafiła się rozpłakać. Łzy wisiały w jej oczach, ale nie chciały spłynąć po bladych policzkach. Wciąż próbowała zrozumieć, jak z dziewczyny, która miała wszystko, stała się zhańbioną przez ojca kaleką. Odetchnęła głęboko. Musi się przyzwyczaić. Jest zdana na łaskę ludzi, których do tej pory uważała za zdrajców. Zdrajców ich krwi. Czarodziejskiej krwi. Tych samy ludzi, którzy okazali jej łaskę. Dali miejsce do spania, siedli z nią przy jednym stole. Rozglądnęła się po pokoju, w którym przyszło jej mieszkać. Poobdzierane z tapety ściany, na których wisiały pejzaże. Meble poustawiane wzdłuż nich nosiły ślady wieloletniego użytkowania, ale to zdążyła zaobserwować na dole. Naprzeciw drzwi było jedno, samotne okno z wielkim parapetem. Zasłony choć z pozoru czyste, miały gdzieniegdzie dziury. Dziewczyna położyła się na łóżku, zostawiając nogi spuszczone. Spodziewała się śmierci i niemal była na nią przygotowana, a w zamian tego obudziła się we wrogim domu i do tego niepełnosprawna. Przez uchylone drzwi usłyszała kroki na schodach i znajome głosy. Nie zamierzała się jednak ruszać.
– Jak zobaczę znów tę jego tłustą czuprynę to chyba się porzygam – powiedział Fred, teatralnie przykładając dwa palce do ust.
– Może sprezentujemy mu jeden z tych nowych szamponów?
– Tych od Jacka? – chłopak zamyślił się z chytrym uśmieszkiem. – A wiesz, bracie, że nie to nie jest zły pomysł?
– Fred. – przerwał mu nagle bliźniak. – Zobacz.
George zbliżył się do uchylonych drzwi i zerknął do środka. Brat próbował się dopchać, jednak nic z tego nie wyszło.
– Może byś tak przesunął to swoje rude gniazdo?
– Ciszej, głąbie.
– Kogo nazywasz głąbem, głąbie?
– Za oglądanie płaci się podwójnie, panowie – Usłyszeli nagle i odwrócili się jednocześnie w stronę źródła głosu. Dziewczyna siedziała na łóżku i wpatrywała się w nich lodowato.
– My…
– Bo…
– Tego…
– Elokwentnie – odparła.
– Chcieliśmy tylko… – zaczął Fred.
– … zobaczyć jak się czujesz – dodał szybko George.
– Chłopcy!
Odwrócili się wszyscy w stronę głosu pani Weasley, która wpadła właśnie z kilkoma czystymi ciuchami.
– Na zewnątrz. Macie na pewno jakieś ciekawe zajęcie gdzieś indziej. Dajcie Jeanne odpocząć.
Jednym ruchem ręki wygoniła synów za drzwi, co młoda dziewczyna obserwowała z niemałym zaskoczeniem.
– To kilka ciuchów Ginny. Powinny pasować, jesteście mniej więcej tego samego wzrostu. – powiedziała mierząc Jeanne wzrokiem. – Najwyżej powiększy się w biuście.
Położyła na łóżku kupkę schludnie poskładanych ubrań wraz z bielizną.
– Nie potrzebuję pomocy – odparła dziewczyna. Pani Weasley wcale nie była zaskoczona. Spodziewała się i takiej reakcji.
– Ależ potrzebujesz. A teraz słuchaj. – powiedziała, siadając obok niej. Jeanne chciała się odsunąć, lecz miała za słabe ręce, aby podnieść na nich cały swój ciężar. Pozostała więc nieruchomo w miejscu. – Nie jesteśmy twoimi wrogami. Już nie. Jeśli będziesz potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, po prostu powiedz.
Dziewczyna wpatrywała się w swoje podrapane dłonie i coś w niej pękło.
– Nie mogę. – wyszeptała. – Powinniście byli mnie zabić.
Kobieta złapała jej drżące ręce i powiedziała łagodnie:
– Nie jesteśmy śmierciożercami. A ty jesteś tylko dzieckiem.
– Dzieckiem śmierciożercy. Sama pani wie, ile zła wyrządziłam.
– Jednak moi synowie żyją. Moja córka również. Czyż nie? – Pani Weasley uśmiechnęła się szczerze. Naprawdę szczerze. – Jeśli chcesz, mogę pomóc ci się wykąpać.
Jeanne niemo westchnęła na myśl o gorącej kąpieli. Marzyła, aby zmyć z siebie cały brud i upokorzenie. Skinęła tylko głową, a starsza czarownica uśmiechając się szeroko, wstała i wymierzyła w nią różdżką.
– Wingardium Leviosa.
Dziewczyna uniosła się nagle, lewitując kilka centymetrów nad ziemią. Pani Weasley przetransportowała ją do łazienki, gdzie zaczęła napełniać wannę. Jeanne czuła się wyjątkowo skrępowana, jednak wiedziała, że pomoc kobiety jest mniej niezręczna, niż gdyby miał jej pomóc mężczyzna. Rozebrała płaszcz bez rękawów, który zarzucony miała na czarną sukienkę. Krótka do kolan, rozkloszowana od pasa była dziełem jej ciotki. Na piersiach miała cudowne wyszywane wzory oraz wiązania. Powoli ściągnęła ubranie z ramion i przecisnęła ją przez biodra. Gdy opadła na podłogę, pani Weasley odwróciła się do niej i pomogła usadowić się w wannie. Dziewczyna westchnęła, gdy ciepła woda otuliła jej zbolałe ciało. Wpatrywała się w taflę, patrząc na własne odbicie. Zobaczyła, że w jej oczach pojawiają się łzy, ale powstrzymała je. Zmyła krew z twarzy i przedramion. Uniosła jedną nogę i zobaczyła na udzie głębokie nacięcie.
– Mam na to fantastyczną maść. – powiedziała pani Weasley. – Pomogła na rany mojego syna, gdy zaatakował go wilkołak.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale słowa podziękowania nie przeszły jej przez gardło.
– Przyjdę do ciebie za kwadrans.
To powiedziawszy, Molly wyszła, zostawiając dziewczynę w samotności. Zanurzając głowę pod wodą nie musiała udawać już silnej. Zawyła z całej siły, wiedząc, że jej głos zginie, nim dojdzie na powierzchnię.


Hermiona pojawiła się na śniadaniu w wyjątkowo złym humorze, co oczywiście zostało skomentowane przez Lavender. Blondynka nie mogła wręcz powstrzymać się od docinek, mimo, iż zdecydowały się na zwieszenie broni.
– Oh, to ten dzień. Chyba, że jakaś książka spadła ci na stopę.
– Tak, Lavender, mam okres. A teraz z łaski swojej, odwal się.
– Słuuuuchaj – powiedziała dziewczyna, przeciągając samogłoski. – Potrzebuję twojej pomocy.
Hermiona spojrzała na nią wilkiem, ale Lavender tylko się uśmiechnęła.
– Nie patrz tak, to nic wielkiego. Mam problem z esejem na zaklęcia.
– Lavender, nie napiszę go za ciebie.
– Niestety. – rzuciła tylko gryfonka, ale zaraz dodała weselej: – Chciałabym tylko spytać, czy mogłabyś mi go sprawdzić. Flitwick powiedział, że to bardzo ważny esej…
Nawet w podłym nastroju, Hermiona nie potrafiła odmówić maślanym oczom. Wystawiła zrezygnowana rękę, a Lavender pisnęła z uciechy. Wyciągnęła z torby kawałek pergaminu, przy okazji upuszczając kosmetyczkę.
– Miona, jesteś najlepsza! Kupię ci za to jakieś perfumy na Pokątnej, co? O, o, albo może coś na cerę?
– Żadnych kosmetyków, Lav. – odparła, naśladując koleżankę, ale zaraz skrzywiła się. – I nie nazywaj mnie „Miona”. Nigdy.
Wstała, zabierając ze sobą esej i opuściła Wielką Salę jako jedna z pierwszych. Nie miała nawet ochoty patrzeć na stół nauczycielski, gdzie siedział Snape. Była tak wściekła, gdy okazało się, że ma kobiece dni, że mało nie rozniosła swojej profesorskiej łazienki. Wróciła do siebie i usiadła za biurkiem, chcąc mieć wypracowanie za sobą. Nie spodziewała się, że jest tak złe, że przyprawi ją o ból głowy. Po godzinie okazało się, że zmieniła niemal każde słowo. Zagryzła zęby, klnąc na Lavender za jej niezmierzoną głupotę. Zawsze wiedziała, że nie jest najmądrzejsza. W ciągu sześciu lat spędzonych w szkole sprawdzała jej co drugi esej. Ale nie umiała odmówić. Nie chciała wszczynać awantur, a wiedziała, że te z byłą dziewczyną Rona nie są najprzyjemniejsze. W końcu udało jej się skończyć i odłożyła pergamin na bok, przecierając skronie.
– Ciężki dzień? – spytała Minerwa, która stała w drzwiach. Hermiona uśmiechnęła się do niej.
– Ciężki miesiąc.
Dyrektorka podeszła do biurka i zajęła wolny fotel.
– Pani profesor, o co chodzi z profesorem Binnsem? Myślałam, że nie wraca.
– Też tak myśleliśmy. – zaśmiała się nauczycielka. – Można się było jednak spodziewać, że nie porzuci swojego ukochanego stanowiska.
– A nie ma nic przeciwko, żebym dzieliła z nim obowiązki?
– Nie. Właśnie w tej sprawie do ciebie przyszłam.
Położyła przed nią opasłą teczkę, na której widniał napis: Historia Magii, program nauczania na rok 1998/1999.
– To na najbliższy rok. Masz całe wakacje, aby ułożyć tematy do niego pasujące, ale przed piętnastym sierpnia chciałabym otrzymać ich kopię. Szesnastego odbędzie się zebranie nadzorcze.
McGonagall wytłumaczyła również, że tego dnia dostanie plan lekcji rozdzielony pomiędzy nią a Binnsa, a także spis książek, z których będzie korzystała w trakcie roku szkolnego. Hermiona była zadowolona, że w końcu otrzymała jakieś konkretne informacje. Do tej pory wydawało jej się, że posada nauczycielska taka, jaką przedstawił jej Snape, nie wymagała aż takiego poświęcenia czasu z jego strony. Czasem wydawało jej się, że i McGonagall przeciąga w czasie wydawanie jej informacji. Gdy drzwi zamknęły się za kobietą, dziewczyna opadła głęboko w fotel i zaczęła układać plany na wakacje.

Severus zaraz po śniadaniu udał się do swojej pracowni. Jego umysł wciąż prześladowała myśl o Narcyzie. Za to właśnie nienawidził matek. Przychodziła w końcu chwila, w której ich instynkt przyćmiewał zdrowy rozsądek i ryzykowały własnym życiem. Podejmowały lekkomyślne decyzje, byle tylko chronić dziecko. Teraz Narcyza postawiła go przed faktem dokonanym i nie miał wyboru, jak tylko pomóc córce Alberta. Ustawił kociołek, rozgrzał płomień i powoli zaczął warzyć eliksir penetrujący. Żeby wiedzieć, czy da się pomóc dziewczynie, musiał zbadać, jak bardzo uszkodzony został kręgosłup. Jeśli zaklęcie trafiło w odcinek lędźwiowy lub nieco powyżej, sprawa będzie prosta. Wystarczyło wtedy podawać eliksir, który rozkurczy nabrzmiałe kręgi, aż ucisk uwolni władzę w nogach. Jeśli kości są pogruchotane, z łatwością je spoi. Wtedy jedynie czas zadecyduje o tym, jak szybko dziewczyna stanie na nogi. Problem pojawiał się, jeśli klątwa ugodziła okolice łopatek, w najgorszym wypadku rdzeń kręgowy. Severus nie był magomedykiem, więc wtedy niewiele będzie mógł zdziałać. Wiedział jednak, że uszkodzenie ośrodka nerwowego wiązało się z o wiele dłuższą i boleśniejszą rehabilitacją. Ostrożnie pokroił mackę mandragory i wrzucił ją do parującej wody. Odmierzył trzy garście sproszkowanej pokrzywy i kiedy woda odparowała, na dnie kociołka została jedynie przezroczysta, gęsta ciecz, skrząca się w świetle kolorami. Napełnił fiolkę i schował do kieszeni, po czym bezzwłocznie udał się do Nory. Jego kominek, jako członka Zakonu, był połączony z tym w salonie Weasley’ów, na szczęście tylko jednostronnie. Powiedzieć, że byłby wściekły, gdyby zobaczył rudą czuprynę w swoim kominku, to mało powiedziane.
– Molly – przywitał się, wchodząc bezceremonialnie do kuchni.
– Oh, Severusie, przestraszyłeś mnie.
– Widzę, że dziewczyna już się obudziła.
– Tak, jest na górze.
Kobieta wytarła ręce o fartuch i ruszyła schodami na górę. Poprosiła Severusa, by zaczekał w sypialni, co spotkało się jedynie z głośnym westchnięciem. Nie miał całego dnia. Kilka minut później siedział naprzeciw dziewczyny.
– Wyglądasz okropnie – stwierdził, lustrując ją wzrokiem. Pamiętał ją ze szkoły, zawsze trzymającą się blisko brata i młodego Malfoy’a.
– Zawsze miło słyszeć komplement z ust pana profesora.
– Wypij to.
Jednym haustem pochłonęła zawartość buteleczki i nawet nie skrzywiła się, gdy poczuła nieprzyjemne prądy w ciele.
– Molly, w górę z nią. Pionowo, dwadzieścia centymetrów nad ziemią.
Starsza czarownica miała zamiar prychnąć, ale widząc nienawistne spojrzenie dziewczyny skierowane do profesora, uśmiechnęła się.
– Nie jestem jakąś lalką – odparła cicho Jeanne, na co Snape uniósł brew.
– Owszem, dlatego, jeśli szanowna pani pozwoli, chciałbym sprawdzić, czy możesz sama chodzić. Bo, jak ci zapewne wiadomo, lalki tego nie potrafią.
Ton, z jakim mężczyzna wypowiedział te słowa, zamknął usta młodej ślizgonce. Pozwoliła, aby Molly lewitowała ją nad ziemię i teraz wisiała w powietrzu, rozkładając ręce, jakby ktoś ją ukrzyżował. Powstrzymała się od komentarza, nie mając kompletnie sił na dyskusje. Snape mruczał pod nosem nieznane inkantacje, a biały promień otaczał jej talię. Piął się w górę, przez jej klatkę piersiową, łopatki, zataczając na koniec kółko wokół jej szyi.
– Możesz ją położyć, Molly. – Gdy Jeanne opierała się już o zagłówek, a Molly siedziała w nogach łóżka, Snape kontynuował: – Na chwilę obecną wygląda na to, że będziesz chodzić. Sprowadzę do ciebie znajomą magomedyczkę, ona zbada cię dokładniej niż ja i stwierdzi dokładnie czego potrzebujesz. Jednak myślę, że rehabilitacja potrwa gdzieś dwa tygodnie, góra miesiąc, w zależności od siły woli… – ponownie zlustrował ją wzrokiem. – Liczmy jednak miesiąc. Dostarczę wam jutro eliksir, którego resztkę Poppy powinna mieć u siebie. Resztę, w miarę jak będzie się poprawiało.
– Będę chodzić? – spytała cicho dziewczyna.
– Ze słuchem też ci się coś stało? – parsknął Snape.
– Severusie – zganiła go pani Weasley. Spojrzała na dziewczynę. Dopiero teraz, gdy z jej ciała zniknęły wszelkie ślady ostatnich wydarzeń, dało się zobaczyć jak naprawdę wygląda. Miała niemal czarne włosy, sięgające do ramion i duże, błękitne oczy. Mały, teraz zmarszczony, nos i pełne usta okalała blada cera. Siedziała ubrana w luźny podkoszulek od Ginny i lekko przetarte spodnie. Cały czas obserwowała swoje dłonie, lekko poobdzierane na wierzchach. Chrząknięcie Severusa przywołało Molly na ziemię.
– Zostawię was, ale tylko na kilka minut – powiedziała, podchodząc do drzwi. Gdy zniknęła, Severus zbliżył się do łóżka, wciąż bacznie obserwując nastolatkę.
– Więc? Jak to wszystko się stało?
– Nie bardzo rozumiem – odparła, nie odrywając wzroku od rąk.
– Myślę, że doskonale rozumiesz. – warknął zniecierpliwiony Snape. – Wszyscy ryzykowaliśmy, ratując ci skórę, więc należą nam się wyjaśnienia.
– Jakie wyjaśnienia? Co pan chce ode mnie usłyszeć? Podziękowania za pomoc?
W jej głosie pojawiła się nutka rozdrażnienia. Ta sytuacja ją przerażała, do końca nie docierało do niej, co się stało, a on teraz wymagał od niej wyjaśnień?
– Mogłabyś od tego zacząć.
– Nie wiedziałam, że jest pan łasy na pochwały, profesorze.
Złapał ją dość mocno za ramię i zmusił tym samym, aby w końcu na niego popatrzyła.
– Nie bądź bezczelna. Ufam Narcyzie i tylko ze względu na nią ci pomagam. A teraz – dodał, wypuszczając ją z żelaznego uścisku – powiesz mi, dlaczego oszczędziłaś Weasley’ów. Bo w twoje dobre serce nie uwierzę.
– Szczerze mówiąc, to nie obchodzi mnie w co pan uwierzy.
– Nie testuj mojej cierpliwości. – powiedział ostro. – Co się stało w tamtym lochu?
Jeanne przez chwilę milczała. Nie chciała przed nim odsłaniać swojej słabości, jaką wtedy poczuła.
– Przecież pan wie. Przyszłam tam, chciałam ich złapać, ale mnie rozbroili. Ot, cała historia.
– Czemu ich po prostu nie zabiłaś?
– Tego akurat powinien się pan domyślić. Jest pan w końcu jednym z nas.
Snape prychnął, gdy zrozumiał, o co jej chodzi.
– Spełniałaś ambicje tatusia. Cóż za ironia.
Po tych słowach Jeanne musiała opuścić wzrok. Nie chciała, żeby widział, jak zraniła ją postawa ojca.
– Każdy z nas robi, co może – odparła cicho. Severus zabrał puste naczynko i wyszedł. Odmówił pozostania na obiad, czego Molly i Artur mogli się spodziewać. Wracając do siebie stwierdził, że na chwilę obecną dziewczyna nie stanowi zagrożenia. Ukradkiem próbował wejść do jej umysłu jednak, jak przypuszczał, miała niesamowicie wyszkolone bariery i nawet nie przedarł się przez pierwszą warstwę. Zaszedł do Poppy pytając o eliksir rozluźniający, jednak odszedł z pustymi rękami. Pielęgniarka zużyła go podczas ostatniego meczu Quidditcha, gdy jakiś pierwszoroczniak pogruchotał sobie rękę. Od razu wstawił kociołek i rozpoczął pracę. Dzisiaj zajęcia miał dopiero po lunchu, więc wypełni czas czymś przyjemnym.

Hermiona pogrążona w papierach od McGonagall nie czuła upływu czasu. Wyglądało na to, że wcale nie czeka ją dużo pracy, jednak chciała rozłożyć ją sobie w czasie tak, aby mieć czas na naukę. Dwa tygodnie, które pozostały jej do egzaminu powinny wystarczyć idealnie. Odłożyła papiery, opierając podbródek na dłoniach i pomyślała o Snape’ie. Nie miała bladego pojęcia, jak wybadać grunt, po którym stąpa. Pytanie wprost spotka się z prychnięciem, wyśmianiem i wyrzuceniem za drzwi z tekstem „Nie mam czasu na jakieś głupoty, Granger”. Postanowiła spróbować delikatnie, mając głęboką nadzieję, że ma dzisiaj dobry humor. Wczoraj spotkał się z panią Malfoy, to kto wie, podsunął jej pesymistyczny głosik w głowie. Kolejna sprawa, która ją niepokoiła i ciekawiła jednocześnie. Nie to, żeby Hermiona Granger była zazdrosna. Interesowała ją relacja, jaka łączy dwójkę śmierciożerców z jednego prostego względu. Hermiona lubiła wiedzieć wszystko. Podejrzewała, że patronus Narcyzy był wołaniem o pomoc. Sama bała się tego, że może ma to coś wspólnego z obserwowaniem szkoły przez popleczników Czarnego Pana. Zaczęła stukać paznokciami w drewniany blat biurka i w końcu nie wytrzymała. Ciekawość aż paliła ją od środka. Ruszyła do lochów i cicho zastukała w drzwi sali od eliksirów, uchylając drzwi. Uczniowie siedzieli właśnie na lunchu, więc jeśli nie znajdzie go tu, to spróbuje w gabinecie. Jednak po chwili dało się słyszeć warknięcie.
– Granger.
Severus stał za jednym ze stolików i warzył jakiś eliksir, którego dość specyficzna woń rozchodziła się po całej sali.
– Przeszkadzam? – spytała, siląc się na spokój. Zawsze w jego towarzystwie odczuwała przemożną chęć ucieczki, skulenia się w sobie, albo chociaż odwrócenia wzroku. Część odruchu bezwarunkowego na jego obelgi.
– Tradycyjnie. Czego chcesz?
– Porozmawiać.
Zmierzył ją wzrokiem, ale nie odpowiedział. Zamieszał w kociołku, odliczając pod nosem po trzy w każdą stronę.
– Stojąc bezczynnie marnujesz mój czas. Mów, co masz do powiedzenia i spływaj.
– Chciałam spytać o wczorajszy wieczór – powiedziała. Snape spojrzał na nią znad pary, unoszącej się z eliksiru i uśmiechnął się kpiąco.
– Pytać możesz.
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale… Ten patronus. To pani Malfoy?
– Czyżbym wyczuwał nutkę zazdrości? – spytał, na co Hermiona wojowniczo założyła ręce na piersi.
– Też mi coś. Po prostu myślałam, że może coś się dzieje i…
– I chciałaś wiedzieć. Jak zawsze – skończył za nią, a dziewczyna zaczerwieniła się ze złości.
– Nie rozumiem, czemu cię to dziwi. Najpierw śmierciożercy węszą w lesie, a potem zjawia się ten patronus. Chyba każdy rozsądny człowiek by się zaniepokoił, a…
– I po co ta dramaturgia, Granger? – prychnął, znów powracając do swojej pracy. – Czy w tych swoich przypuszczeniach nie założyłaś, że mogła to być wizyta towarzyska?
– Przeszło mi to przez myśl, ale potem zdałam sobie sprawę, o kim mowa.
– Nie muszę spowiadać się z tego co i z kim robię. A na pewno nie tobie. A co do twoich przypuszczeń, to jeśli cokolwiek będzie się działo, Zakon się o tym dowie. I na pewno zostaniesz poinformowana. Jak…
– Jak zawsze – powiedziała równo z nim, po czym dodała: – Tytuł Panny–Muszę–Wiedzieć–Najlepiej w końcu zobowiązuje.
Uniósł kącik ust, rozbawiony jej przekomarzaniem, które osobiście uważał za równie irytujące, co pociągające.
– Jeśli to wszystko, to się wynoś. Nie mam czasu na głupoty.
– To nie wszystko – dodała, zanim zdążyła się powstrzymać. Jego wzrok nie zachęcał do przeciągania tej rozmowy.
– Nie mam całego dnia, więc z łaski swojej streszczaj się.
– Pocałowałeś mnie – powiedziała, rumieniąc się. Snape spojrzał na nią obojętnie.
– Naprawdę? A temperaturę sobie sprawdzałaś?
Fuknęła oburzona. Nie lubiła, jak się z nią droczył, zwłaszcza teraz gdy chciała poważnie porozmawiać. Zwłaszcza, że brzuch bolał ją niemiłosiernie, tak, że miała ochotę wylać mu zawartość kociołka na głowę.
– Jest w najlepszym porządku, dziękuję.
Snape odłożył nagle chochelkę i podszedł wolno w stronę Hermiony. Widząc jego przenikliwe spojrzenie miała ochotę się cofnąć, ale przypomniała sobie, po co tu przyszła.
– Pocałowałem. I co w związku z tym?
Przez moment Hermiona wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami.
– Widzę, że dla ciebie całowanie przypadkowych ludzi to chleb powszedni – sapnęła.
– Wcale nie dziwi mnie, że dla ciebie to coś nowego.
Jad w jego głosie przeplatał się z nutką rozbawienia, jednak tylko jemu było do śmiechu.
– Widzę, że nie sensu próbować porozmawiać z tobą po ludzku.
– Granger, naprawdę nie mam pojęcia co chcesz usłyszeć. – warknął. – Robisz aferę jak jakaś pieprzona jedenastolatka.
– Staram się trzymać poziomu jaki narzucasz.
Zobaczyła, że zmarszczył nos i wiedziała, że jest zdenerwowany niemal tak samo jak ona.
– No popatrz, a myślałem, że to ja zniżam się do ciebie. Najwyraźniej traktowanie cię jako dorosłej nie miało sensu. Nadal jesteś tylko głupią gówniarą.
Odwróciła się na pięcie i zanim zdążył się zorientować, drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Uśmiechnął się pod nosem, czując niezdrową satysfakcję tym, że wczorajszy pocałunek coś dla niej znaczył. On po prostu nie mógł się powstrzymać. Wrócił do prawie skończonego eliksiru, który już byłby gotowy, gdyby nie najście dziewczyny. Zlał zawartość do kilku większych fiolek i odłożył do szuflady swojego biurka. W momencie, gdy wyczyścił kociołek, pod salą dało słyszeć się głosy uczniów. Z parszywym uśmieszkiem na ustach podszedł do drzwi i zamaszyście je otworzył, niemal przyprawiając o zawał serca kilkudziesięciu jedenastolatków.

– Przeklęty, zarozumiały idiota! – warknęła, zatrzaskując za sobą drzwi gabinetu. Podeszła do biurka i gwałtownie odsunęła fotel, rzucając się na niego, aż zaskrzypiał niebezpiecznie.
– Przepraszam, kochana, czyżbyś mówiła do mnie? – zwrócił się do niej obraz Herbericka Loaxa. Zwykle drzemał lub znikał z portretu, a teraz patrzył na nią zdumiony. Miał się za niezwykłego podróżnika – czasami widziała, jak przesiadywał u malowanych dam w bibliotece i przechwalał się swoimi osiągnięciami, dość energicznie gestykulując. Panie oczywiście były zachwycone jego historiami, w końcu która kobieta nie zachwyci się słuchając o trójgłowej meduzie, w dodatku wyposażonej w harpun. Jednak Hermiona miała zbyt duże doświadczenie z naciągaczami, żeby wiedzieć, że w tych wszystkich opowieściach nie kryło się nawet ziarno prawdy. W końcu rok spędzony z profesorem Lockhartem czegoś ją nauczył. Zawsze im mocniej machał rękami, tym bardziej zmyślał.
– Nie, to nie do pana. Przepraszam, że pana obudziłam.
– Ależ nic się nie stało. I tak zaraz powinienem się zbierać na wizytę u Damary.
Hermiona była zbyt zbulwersowana, aby słuchać o niesamowitych oczach panny Dodderidge. Gdy starszy czarodziej zniknął za ramą, Hermiona przeniosła się do sypialni. Leżąc na plecach, starała się rozluźnić obolałe mięśnie brzucha. Próbowała odnaleźć ukryty sens w słowach Severusa, liczyła, że za zasłoną obojętności kryją się jakieś uczucia. Dlaczego on musiał być tak zamknięty w sobie i nie umiał pohamować ciętych uwag i przytyków? Zaczynała widzieć, że on tylko w ten sposób umie rozmawiać – krzykiem lub sarkazmem.
Nadal pamiętała, gdy po śmierci Albusa Dumbledore’a siedziała naprzeciw Harry’ego i słuchała najróżniejszych obelg, kierowanych w stronę Snape’a. Wszyscy byli zszokowani, że to on okazał się być zabójcą. Mimo, iż wiedzieli, że jest sługą Czarnego Pana, nie spodziewali się, że zwróci się przeciw dyrektorowi. Przeciw przyjacielowi, których tak trudno odróżnić w czasach, gdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Jednak, gdy do Nory przybył Minister Magii, wszystko się zmieniło. Do „Baśni Barda Beedle’a”, znicza i wygaszacza dołączony był list.

„Moi drodzy,

gdy czytacie ten list, mnie nie ma już wśród Was. Chciałbym jednak, abyście odłożyli na bok swą nienawiść i gniew, i uważnie zrozumieli każde słowo. 
To prawda, że moim zabójcą będzie Severus Snape. Pewnie zastanawiacie się, skąd to wiem. Cóż, Severus działa na moje własne polecenie. Od wielu lat jest podwójnym szpiegiem i dostarcza nam, Zakonowi Feniksa, informacji prosto z pierwszej ręki. Bez jego udziału, prawdopodobnie wiele spraw potoczyłoby się zupełnie inaczej. 
Jednak mimo tego, nie był w stanie uratować mnie od śmierci. Od śmierci, na którą, muszę przyznać, sam się skazałem. Klątwa, która rozprzestrzeniała się po moim ciele zniszczyłaby mnie prędzej czy później. Dlatego razem z Severusem zdecydowaliśmy, że to właśnie on zamorduje mnie, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. I ta nadarzyła się, gdy młody Draco Malfoy został wyznaczony do zamordowania mnie. 
Chciałem, abyście to wiedzieli, bo uważam, że bez Severusa losy Zakonu są niepewne. Dlatego proszę Was, potraktujcie go wyrozumiale. 
Co się tyczy każdego z Was, to wiem, że poradzicie sobie w zadaniu, które przed Wami postawiłem. Nie jest ono łatwe, nie jest ono bezpieczne. Ale od niego zależą losy świata czarodziejów i setki istnień. Nie możemy dopuścić, by Lord Voldemort przejął kontrolę. Jesteśmy obrońcami tego świata, jesteśmy płomykiem nadziei w najczarniejszą noc. Wy jesteście teraz Zakonem Feniksa i w Wasze ręce powierzam doprowadzenie tej sprawy do końca. 

Albus Dumbledore”

Hermiona do tej pory pamiętała, jak po ostatnim słowie kartka spłonęła, a w kuchni Weasley’ów rozgorzała dyskusja. Niektórzy, tacy jak Harry, byli nieco sceptycznie nastawieni do autentyczności listu, jednak po krótkim czasie ich obawy się rozwiały. To Dumbledore zwykł mawiać, że są „płomykiem nadziei”. Pani Weasley, ocierając zły z policzków, zbeształa wszystkich, którzy nadal wątpili i przyznała, że błędnie oceniła Severusa Snape’a. Kilka osób wymruczało ciche „przepraszam”, ale Harry… On tylko stał i wpatrywał się w czarnowłosego profesora. W tamtym momencie Hermiona poczuła się strasznie zażenowana.
Nie chodziło o sam fakt, że Snape jest nauczycielem i źle o nim mówili. Gdy Wybraniec podzielił się ze wszystkimi szokującą informacją… No cóż. W takiej sytuacji trudno zachować spokój. Padały przeróżne epitety i żaden z nich nie był pochlebny. Nikt nawet nie starał się zrozumieć. W emocjach i wielkim szoku pierwsze co przyszło, to gniew. Nienawiść. Dopiero gdy dziewczyna zaczynała dłużej o tym myśleć, rozumiała jak wielkiego ryzyka podejmował się profesor każdego dnia. A teraz, gdy zaczynała się do niego zbliżać, czuła współczucie. Współczucie, że musi w tym wszystkim być sam. Nienawidziła samotności i nie życzyła jej nikomu. Nawet jemu. Był niemiły. Opryskliwy. Ale samotny. A według niej była to największa kara, jaką może otrzymać człowiek.
Przetarła skronie, czując narastające pulsowanie. Musi się uspokoić, a jedynym miejscem, w którym mogła to zrobić była szkolna biblioteka. Godzinę później siedziała w kącie, zagłębiona w lekturze. Wybrała coś lekkiego – trzytomową opowieść o czarnoksiężniku, który zakochał się w pięknej nimfie wodnej. Był tak mocno nią oczarowany, że wymordował wioskę nimf, które były z nimi skłócone. Gdy tylko wyrwał się spod uroku, zdał sobie sprawę z tego, co zrobił i próbował zabić stworzenie, jednak skończyło się to, niestety, jego niechybną śmiercią. Nagle usłyszała ciche chrząknięcie i podniosła głowę.
– Cześć.
Stała przed nią Ginny i lekko wykręcała dłonie.
– Hej – przywitała się Hermiona. Wstała i mocno uściskała przyjaciółkę. Serce pękało jej z radości, gdy widziała ją w lepszym stanie.
– Powinnam być na zajęciach, ale jakoś tak… – Zwiesiła głowę. – Mogę tu z tobą posiedzieć?
– Jeszcze pytasz?
Ginny zajęła krzesło naprzeciw Hermiony i przez chwilę wpatrywała się w swoje dłonie. Starsza gryfonka widziała, że przyjaciółka zbiera się w sobie, żeby coś powiedzieć. Postanowiła nie naciskać. Po chwili usłyszała cichy głos.
– Przepraszam cię. Wiem, że ostatnio byłam… strasznie niemiła. Dla was wszystkich. Nawet nie wiesz, jak głupio mi patrzeć na Deana po tym jak go wtedy uderzyłam.
– Daj spokój. On tak samo jak i ja wie, że nie zrobiłaś tego celowo. I na pewno się na ciebie o to nie gniewa.
– Hermiono, przestań. Wiem, że byłam dla was okropna, a wy chcieliście mi pomóc. Przepraszam.
Zamiast cokolwiek odpowiedzieć, Hermiona złapała wyciągnięte dłonie Ginny i uśmiechnęła się do niej.
– Cieszę się, że do nas wróciłaś. Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy.
– Weasley. I Granger. A jakżeby inaczej.
Ten głos należał do zdenerwowanego Mistrza Eliksirów. Stał w przejściu między regałami i pogardliwie patrzył na dziewczęta. Ginny natychmiast się spięła i przełknęła głośno ślinę.
– Przepraszam, panie profesorze. Nie czułam się na siłach…
– Nie bardzo mnie to interesuje. Gryffindor właśnie stracił dziesięć punktów, a ty zarobiłaś szlaban za niestawienie się na lekcji.
– Proszę… – jęknęła dziewczyna, ale Snape był nieugięty.
– Szlaban. Dziś o dziewiętnastej. A tobie, Granger, radzę zmienić podejście na bardziej pedagogiczne.
Odwrócił się, nawet nie zaszczycając ich dłuższym spojrzeniem. Ginny opadła czołem na blat stolika i znów jęknęła.
– Świetnie.
– Jak chcesz, mogę porozmawiać z profesor McGonagall – powiedziała Hermiona.
– Mogłabyś? – spytała rudowłosa dziewczyna z nadzieją w głosie.
– Nic nie obiecuję, ale ona powinna zrozumieć twoją sytuację.
– A tak w ogóle, to co go ugryzło? Myślałam, że między wami jest dobrze.
Hermiona westchnęła i postanowiła opowiedzieć przyjaciółce całą historię. Ginny wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami, które błyszczały na nowo. Mimo przykrej opowieści, Hermiona znów poczuła się szczęśliwa.
– A wczoraj wieczorem, jak przyszłam mu podziękować, to mnie pocałował. Naprawdę nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi – Hermiona oparła brodę na dłoniach i odetchnęła ciężko. Zanim zaczęła, rzuciła na nie zaklęcie wyciszające, żeby szczegóły jej relacji ze Snape’em nie dosięgnęły jakichś ciekawskich uszu. Przezorny zawsze ubezpieczony.
– Wydaje mi się, że on po prostu boi się, że wam nie wyjdzie. Chociaż przyznaję, że „Snape” i „uczucia” nie idą ze sobą w parze.
– Czasem byś się zdziwiła.
Ginny rzuciła jej pytające spojrzenie, ale widząc rumieniec przyjaciółki natychmiast zrozumiała, do czego pije dziewczyna.
– Nie wchodźmy w szczegóły. – Pierwszy raz od niepamiętnych czasów najmłodsza latorośl Weasley’ów zaśmiała się szczerze.
– Nie chcę na niego naciskać. – przyznała po chwili Hermiona. – Wiem, że ma trudny charakter, chyba każdy to wie. Chcę do niego dotrzeć, tylko, że żaden sposób nie wydaje się właściwy. On otwiera się jedynie wtedy, gdy sam ma na to ochotę.
– Też tak mi się wydawało, gdy próbowałam rozmawiać z Harrym. Każdy moment, kiedy chciałam się do niego zbliżyć, okazywał się być nieodpowiedni. Więc sobie darowałam.
– Jak to sobie darowałaś?
– Wiesz… widziałam, że on patrzy się na mnie w TEN sposób, więc wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Po prostu to czułam. Więc rozmawiałam z nim normalnie, dając do zrozumienia, że może na mnie liczyć. Nie narzucałam się, nic z tych rzeczy. I w końcu się doczekałam.
– Wiesz, że istnieje ogromna przepaść między nim a Severusem? – spytała retorycznie Hermiona. – W jego przypadku to może nigdy nie nastąpić.
Młodsza dziewczyna przez chwilę się zastanawiała.
– Wydaje mi się, że możesz się mylić. Sama powiedziałaś, że ostatnio, to on pierwszy zrobił krok w twoją stronę, więc… Może nietoperz wcale nie jest taki zły, jakim go malują?
– Może. Ale wiesz co? Teraz mamy ważniejsze rzeczy na głowie – odparła Hermiona, poważniejąc.
– Jakie?
– Egzaminy, Ginny. Potrzebujesz pomocy? Masz trochę zaległości.
– Hmm… – zamyśliła się Ginny. – W zasadzie to nie myślałam o tym. Ale skoro proponujesz…
– Wiesz, gdzie jest mój gabinet. Możesz przyjść, kiedy tylko chcesz. Albo ja mogę przyjść do ciebie, jak ci wygodnie.
– Wolałabym u ciebie. Parvati… Chyba ma mi troszeczkę za złe.
Ginny naprawdę było przykro, że sprawiła swoim przyjaciołom tyle kłopotu.
– Trochę ją rozumiem. – przyznała cierpko Hermiona. – Wiesz, raz już powtarzała rok, więc teraz stresuje się podwójnie.
– Mam nadzieję, że to wszystko się jakoś ułoży – westchnęła młodsza z dziewczyn. Hermiona wiedziała, że mając na myśli „wszystko”, Ginny nie myślała tylko o sobie i o Parvati. Siedziały jeszcze dobrą godzinę, zanim Weasley’ówna była znów gotowa wrócić na lekcje. Hermiona odłożyła książki na miejsce i wróciła do gabinetu. Jej wzrok padł na biblioteczkę i od razu się do niej skierowała. Wyciągnęła książkę, uruchamiając tym samym zębaty mechanizm i podeszła do podestu.
– Pierwsze powstanie centaurów – powiedziała na głos i uśmiechnęła się, biorąc do rąk dość sporą, brązową księgę. Siadła przed kominkiem i już po chwili zanotowała pierwsze zdania.

Ten wieczór nie należał do najłatwiejszych. Hermiona po wizycie u dyrektorki wybrała się na wieczorny obchód, sama dla siebie chcąc sprawdzić, czy da sobie radę. Już na trzecim piętrze napotkała przeszkodę w postaci trzech szóstorocznych ślizgonów. Odjęła im po pięć punktów za włóczenie się po korytarzu po ciszy nocnej, ale kompletnie nic sobie z tego nie zrobili. W pierwszej chwili naprawdę się przestraszyła. Znów przypomniała sobie, do czego dom węża potrafi być zdolny. Kiedy jednak zagroziła im szlabanem u profesor McGonagall, spoważnieli.
– Szlama – Usłyszała na odchodnym, za co Slytherin stracił aż pięćdziesiąt punktów. Poczuła rozpierającą satysfakcję, że pierwszy raz nie stoi biernie i przysłuchuje się obelgom na jej temat. Również jej ego trochę urosło. Wiele lat narażona była na takie, a nawet gorsze wyzwiska ze strony Dracona Malfoya, lecz teraz miała prawo kogoś za to ukarać. Uczucie niemal tak samo wspaniałe, jak wtedy, gdy uderzyła blondyna w trzeciej klasie. Nie spodziewała się, że odjęcie punktów powstrzyma uczniów przed szykanami, ale dzierżyła teraz w rękach niemałą władzę. Kiedy kładła się spać, nie potrafiła przestać się uśmiechać.


Jeanne wystawiła twarz, napawając się promykami słońca, które w końcu wyłoniło się zza chmur. Po ciężkiej nocy ciepło było czymś, co przyjmowała z radością. Siedziała na ganku Nory i przypatrywała się, jak wysoko w powietrzu szybują rudzi bliźniacy. Co chwilę dało się słyszeć ich głośne krzyki, śmiechy, zaraz potem wyzwiska i znowu śmiechy. Prychnęła pod nosem, zauważając, że zachowują się jak mali chłopcy. Nagle jeden z nich poszybował w dół i zatrzymał się tuż przed jej krzesłem. Jego głowa zwisała wesoło, podczas gdy on kurczowo trzymał się miotły.
– Chętna na małą przejażdżkę?
Uśmiechnęła się krzywo.
– Dzięki, George, ale chyba spasuję. Nie mam zamiaru ruszać się z krzesła.
Chłopak trochę się zmieszał, jednak zaraz na jego twarz wypełzł zawadiacki uśmieszek.
– To się nie ruszaj – powiedział. Puścił jej oczko i wyciągnął ręce. Wiedziała, co planuje, jednak nie miała możliwości ucieczki.
– Chyba zwariowałeś – warknęła.
– Oj daj spokój. Przyda ci się trochę ruchu.
Zmiażdżyła go spojrzeniem, na co on uśmiechnął się jeszcze szerzej. Poczuła nagle, jak szybkim ruchem bierze ją na ręce i sadza przed sobą. Gdy tylko zdała sobie sprawę, że jest w powietrzu, mocniej złapała jego ramię.
– Posadź mnie z powrotem, albo przysięgam, że nie dożyjesz następnego ranka!
– Już to kiedyś słyszałem – zaśmiał się wesoło Weasley. Odepchnął się od ziemi i Jeanne poczuła we włosach powiew wiatru. W jednej chwili wcisnęła się w niego, niemal do bólu zaciskając dłonie na jego szyi. Żołądek podchodził jej do gardła, ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Zatoczyli kółko nad domem, gdy odważyła się uchylić powiekę. W jednej sekundzie zemdliło ją, więc na powrót ją zamknęła.
– Odstaw mnie, w tej chwili! Nie żartuję! – pisnęła nienaturalnie.
– Trzymaj się mocno! – krzyknął i runął w dół, a dziewczyna nie potrafiła powstrzymać krzyku. Ręce drętwiały jej od uścisku, ale za nic nie zamierzała puszczać chłopaka. Zginęłaby na miejscu. Nie wierzyła aż tak w jego umiejętności ani refleks.
– NA ZIEMIĘ! – wrzasnęła. George spojrzał na nią trochę zdziwiony. Kto by pomyślał, że taka odważna w słowach okaże się bać wysokości? Wzleciał niemal do samej bariery i utrzymał ich w powietrzu.
– Hej – powiedział łagodnie, głaszcząc ją po plecach. – Popatrz.
Ostrożnie uchyliła powieki i zobaczyła dwa wielkie oceany, wpatrujące się w nią.
– Proszę – wydukała. To słowo ciężko przechodziło jej przez gardło, jednak teraz zbyt bała się spadnięcia z miotły, by myśleć o swojej dumie.
– Masz lęk wysokości?
– Spostrzegawczy jesteś, cholera!
Chłopak zaśmiał się, ale popatrzył na nią spokojnie.
– Obiecuję już nie nurkować.
– A obiecasz, że odstawisz mnie na ziemię? – spytała ostro. Przez chwilę udawał, że gorączkowo nad czymś myśli, po czym wyszczerzył zęby i odparł:
– Kiedyś na pewno.
– Dobrze. A wtedy cię zamorduję.
– Chcę to zobaczyć! – zaśmiał się drugi bliźniak, który właśnie do nich doleciał. – Co, panna pyskata nie lubi latać na miotle?
– Nie lubi, jak ktoś ją porywa – powiedziała, unosząc kpiąco brew.
Fred wzruszył ramionami i zaczął zataczać kółka nad domem, okręcając się wokół własnej osi. Śmiał się przy tym, jak pięcioletnie dziecko, które właśnie dostało nową zabawkę.
– Nie widzę w tym nic zabawnego – mruknęła Jeanne, mocniej zaciskając dłonie na koszuli George’a.
– Po prostu nie patrz w dół. Patrz tu – powiedział i lekko złapał jej brodę, unosząc, by spojrzała w jego oczy.
– Nadal wiem, jak wysoko jesteśmy.
– To nie ma znaczenia. Oddychaj głęboko – wciągnął i wypuścił głośno powietrze – i rozluźnij mięśnie.
– Łatwo powiedzieć – parsknęła. Nagle Fred przeleciał tuż pod nimi, a podmuch wiatru zatrząsnął miotłą. Spanikowana wtuliła się w pierś porywacza, na co ten tylko zaśmiał się donośnie. Delikatnie sprowadził ich na ziemię i wciąż trzymając ją na rękach, posadził na krześle.
– Kiedyś to powtórzymy.
– Po moim trupie! – prychnęła, wojowniczo zakładając ręce na piersi.
– Nie było tak źle, no przyznaj.
George był najwyraźniej dumny ze swojego wyczynu, kompletnie ignorując gromy lecące w jego stronę. Wskoczył na miotłę i okręcił się znów głową do dołu.
– I tak wiem, że ci się podobało!
Odleciał, potrącając po drodze brata, za co dostał iskrzącymi fajerwerkami prosto o tyłek. Jeanne nadal trzęsła się ze strachu. Nienawidziła miotły odkąd pierwszy raz na nią wsiadła. Lekcje latania były największą szkolną zmorą i kiedy tylko się dało, dziewczyna wyłgiwała się chorobą lub kontuzją. Po prostu nienawidziła wysokości. Pani Weasley pojawiła się nagle tuż obok niej i widząc jej roztrzepane włosy zaśmiała się cicho.
– Widzę, że chłopcy nie dają ci spokoju.
– Jak tylko tu przylecą, to ich zamorduję – szepnęła ponuro.
– Oh, kochanie, nie wiesz ile razy mówiłam to samo – odparła wesoło kobieta. Głośno krzyknęła do chłopców, że obiad jest gotowy i w tej chwili mają pojawić się na dole. Co oczywiście się nie stało. Przetransportowała Jeanne do kuchni i kazała częstować się czym tylko zechce, podkreślając, że wygląda jak śmierć i musi dużo jeść. Dziewczyna przełknęła ślinę, czując burczenie w brzuchu. Poprzedniego dnia nie była w stanie nic przełknąć, ale na widok roladek mięsnych, aż ślinka jej pociekła. Nałożyła sobie porcję, kiedy zobaczyła, że w jej stronę ktoś podaje miskę sałatki. Fred uśmiechał się szeroko.
– Czy nałożyć szanownej pani tej oto przepysznej sałatki? Specjalność szefa kuchni!
Pani Weasley zgromiła go wzrokiem.
– Nie wygłupiaj się, George.
– A co ja znowu zrobiłem? – spytał drugi z chłopców, który właśnie wszedł do kuchni. Ich matka zaśmiała się donośnie.
– Urodziłeś się, braciszku – wyparował Fred. Jeanne przyjęła miskę i sama poczęstowała się sałatką, podczas gdy bliźniacy usiedli naprzeciw niej i zaczęli teatralnie się okładać.
– NIE PRZY STOLE – wycedziła pani domu. Z tym tonem, to i sam Voldemort by jej posłuchał. Bliźniacy zaczęli jeść, nie milknąc jednak na stałe. Po prostu nie byli do tego zdolni.
– Chyba ty.
– Żartujesz.
– Kpisz?
Mówili tak szybko i chaotycznie, że Jeanne nie wiedziała, który z nich co mówi, ani w ogóle o czym rozmawiają. Przeżuwając dokładnie posiłek, obserwowała, jak się kłócą i jak pani Weasley jedynie załamuje nad nimi ręce. Nagle drzwi się otworzyły i do domu wrócił gospodarz.
– Smacznego! – zawołał od progu. – Kochanie, nałóż mi proszę trochę tych pyszności, bo umieram z głodu! Daję słowo, Yaxley kiedyś mnie wykończy.
– Dowiedziałeś się czegoś? – spytała zaciekawiona Molly. Artur Weasley inwigilował Ministerstwo jak mógł, pod różnymi przebraniami, obserwując jak śmierciożercy panoszą się po budynku. Głównie zbierał informacje, jednak zdarzyło się kilka sytuacji, gdy uratował paru mugolaków.
– Niczego nowego. Od kilku dni wciąż przesiaduje w swoim biurze, dosłownie na pięć minut z niego nie wychodzi. Czasem zdarza się, że znika na cały dzień z Ministerstwa, jednak jego pokój jest zbyt dobrze zabezpieczony. Co było do przewidzenia. Muszę porozmawiać z Alastorem, może on coś wymyśli.
– WyOKOmbinuje – George mrugnął do Jeanne, na co ona jedynie przewróciła oczami. Kojarzyła Moody’ego głównie ze szkoły. Przed trzecią klasę uczył ich obrony. Pani Weasley nagle spoważniała.
– A Percy?
Artur westchnął ciężko. Jego zmatowiałe oczy wpatrzyły się w stół, aż w końcu pokręcił głową.
– Nie wiem, Molly…
Mężczyzna nie chciał wyjawiać przed żoną, co widział wczoraj. Ich syn przejawiał okrucieństwo jakiego ojciec nigdy by się nie spodziewał i całą noc zastanawiał się, czy to jego sposób przetrwania, czy idee śmierciożerców zaśmieciły mu głowę. W przeciwieństwie do reszty rodziny, młody urzędnik nie krył swojej fascynacji nowym reżimem. Jeanne w jednej chwili wyszła z głowy starszego czarodzieja, gdy zwrócił na nią swoje oczy.
– A Ty? Czujesz się już lepiej? – Dziewczyna pokiwała głową. – To dobrze.
Zajął się swoim talerzem i przed resztę posiłku nie poruszał tematu swojej „pracy”.
– Jeszcze jedno. – powiedział nagle, zwracając się do Jeanne. – Zabraliśmy twoją różdżkę, jak się pewnie domyślasz, w celach bezpieczeństwa. Nie ufam ci na tyle, aby ryzykować, że skrzywdzisz moją rodzinę.
– Zresztą, jeśli będziesz czegoś potrzebować, możesz zwrócić się do mnie – dodała pani Weasley, szeroko się uśmiechając. Dziewczyna jednak nadal odczuwała niechęć gospodarza, czemu wcale się nie dziwiła. Wróg zjawia się w ich domu i w dodatku muszą się nim opiekować.
Gdy puste talerze zniknęły ze stołu, a męska część rodziny rozeszła się z kuchni, pani Weasley usiadła obok dziewczyny.
– Nie miej za złe mojemu mężowi. Ta sytuacja jest trudna dla nas wszystkich, a Artur zwykle mówi co mu ślina na język przyniesie.
– Nie on jeden – odparła Jeanne, na co pani Weasley zaśmiała się głośno.
– Tak, Fred i George mają niesamowitą nieumiejętność bycia cicho. Ale z drugiej strony, jest wesoło.
Pani Weasley wstała i zabrała się za robienie ciasta.
– Myślałam, że panią to denerwuje.
– Bo tak jest. Czasem mam ochotę udusić ich gołymi rękami, ale wtedy zrobiłoby się tu strasznie cicho i spokojnie. Za spokojnie jak dla mnie. Kiedy sama będziesz mieć dzieci zrozumiesz, że każdy rodzic kocha swoje dziecko, nie ważne jakie ono jest.
– Nie każdy.
Molly przez chwilę wpatrywała się w nieruchomą dziewczynę, której dłonie pobielały od mocnego zaciskania.
– Czy mogę spytać, co stało się z twoją mamą?
Jeanne zwróciła na nią duże oczy, szybko ocierając łzy.
– Nie wiem. – powiedziała szczerze dziewczyna. – Ojciec powiedział, że nas zostawiła, ale ja w to nie wierzę.
– Dlaczego tak sądzisz? – spytała przejęta pani Weasley.
– Powiedział – zaczęła cicho dziewczyna – że mógł ją zabić, kiedy się urodziłam.
Pani Weasley poczuła gulę, która stanęła w jej gardle. Żyła na tym świecie dostatecznie długo, żeby poznać okrucieństwo, ale nie życzyła go tak młodej osobie. Rodzina była najważniejszym elementem życia kobiety, można właściwie powiedzieć, że mąż i dzieci byli jej życiem. Nigdy, za nic, nie wyrzekłaby się własnego dziecka.
– Ma na imię Robin – powiedziała nagle Jeanne cicho. W jej głosie dało się wyczuć ogromną tęsknotę za matką, ogromny żal i ból, który z pewnością rozsadzał ją od środka.
– Patrząc na ciebie, mogę powiedzieć, że musi być piękną kobietą.
Dziewczyna uśmiechnęła się słabo. W tej chwili przypomniała sobie wspomnienie, które zobaczyła przypadkiem w głowie swojego ojca. To był jedyny obraz matki, jaki miała. Jedyne wspomnienie, które niestety nie było ani szczęśliwym, ani radosnym wspomnieniem. Nie było nawet jej wspomnieniem.
– Odprowadzę cię do pokoju, żebyś mogła odpocząć – powiedziała pani Weasley, widząc zmianę na jej twarzy.
– Nie chcę odpoczywać. – odparła dziewczyna i podniosła wzrok na gospodynię. – Mogę tu zostać?
Pani Weasley zaśmiała się wesoło.
– Oczywiście, kochanie.



~~*~~
No więc jest i rozdział 16.
Niestety na kolejny przyjdzie trochę poczekać, gdyż w moim laptopie padł system i straciłam wszystkie dane - łącznie z opowiadaniem i wszystkimi nieopublikowanymi miniaturkami.
Ale nie martwcie się.
Mogę zapewnić, że nowe pomysły na rozdział 17 są o wieeele ciekawsze.
Tak więc, zapraszam do komentowania szesnastki.
Naprawdę - dla Was to moment, a dla mnie przyjemność.
Rozdział z dedykacją dla wszystkich, którzy pod ostatnim postem dodali otuchy.
Kocham moich czytelników <3

13 komentarzy:

  1. pierwsza !!!! Rozdział super, z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział... U Weasley'ow chyba się coś będzie szykować... No cóż czasami tak bywa, że ten po dobrej stronie zakochuje się w złej dziewczynie. Ajjj będzie się działo już to czuje
    Życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem, jestem!!! Widziałam rozdział już rano (bardzo wcześnie rano!) ale dopiero teraz mogłam przeczytać na spokojnie. Jak zwykle zachwycający, cudowny, wspaniały, zajebisty, itd.....
    Mój ulubiony fragment, to Severus i Hermiona obserwujący się nawzajem we śnie <3
    Ból brzucha? Cholera, niech sobie zrobi USG i sprawdzi czy to przypadkiem nie pozamaciczna!
    Tora ma rację, u Weasley'ów coś się święci.
    Czekam na następny i życzę miłych wakacji! Ja sama wybieram się tam skąd ty na pewno uciekasz hahahaha :D
    Pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie :) nie mogłam się doczekać. A Severusa po prostu kocham! Jest taki jak zawsze. Opryskliwy :) dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopiero niedawno znalazłam Twój blog i przyznaję, że jest to najlepszy blog Sevmione, jaki przeczytałam w ciągu ostatnich paru tygodni. Podoba mi się charakter Severusa i denerwowanie Hermiony. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. W dzisiejszym, czy raczej wczorajszym, rozdziale sporo się działo.

    Najbardziej spodobała mi się scena Snape/Granger.
    Kiedy Severus jasno dał jej do zrozumienia, że całuje kogo chce, nie mogłam powstrzymać śmiechu.
    Twoje wersje tej dwójki są bezbłędne!

    No i polubiłam Jeanne.
    Przy odrobinie pracy i chęci wyjdzie na ludzi, tak myślę.

    Powodzenia z kapryśnym komputerem.
    Czasu i Weny na dalszą pracę

    Pozdrawiam gorąco
    bullek

    OdpowiedzUsuń
  6. Rewelacja !
    Czekam na następny rozdział :))

    Pozdrawiam
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  7. Trafiłam na tego bloga przypadkiem i muszę przyznać że bardzo przypadł mi do gustu. Strasznie zaintrygowała mnie Jeanne i przyznam że zirytowałam się kiedy w środku był przeskok na Severusa i Hermione. Rozbroiły mnie dialogi między Severusem i Hermioną oraz Bliźniaków i Jeanne
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział
    Pozdrawiam
    S.A

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. zapraszam do mnie http://hg-ss-all-i-need.blogspot.com/2015/08/rozdzia-29.html

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetnie :) nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D ps Czy George nie podrywa przypadkiem Jeanne? :D
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cześć! Zostałaś mianowana do liebster award. Więcej informacji na---> http://hermiona-i-malfoy.blogspot.com/2015/08/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten rozdział już nie taki długi, więc zanim zasiądę do Seligmana, przeczytam go sobie, a co. W końcu sesja za pasem. xD
    Ach, Hermiona czekała na powrót Snape'a, urocze.
    Coraz częściej wychodzisz poza ramy Sevmione i zostajesz tam coraz dłużej, jestem bardzo z tego zadowolona, bo Twoje opowiadanie coraz bardziej przypomina opowiadanie, a nie jakieś jednowątkowe ,,Trudne sprawy". :) Zdecydowanie podobają mi się wątki z Jeanne, całe szczęście, że przeżyła. Czyli może faktycznie to Lucjusz padł ofiarą tej klątwy?
    Nie wiem, co takiego dzieje się z Twoim stylem. Coraz lepiej radzisz sobie z opisami, są coraz bardziej realistyczne, ale czasami coś paskudnego dzieje się z Twoimi dialogami. Stają się strasznie infantylne (,,jak zobaczę tłustowłosego Snape'a, to chyba się porzygam" - parafrazuję słowa Freda). Owszem, czasami można sobie na coś takiego pozwolić, ale docinki na podobnym poziomie padają też z ust samego Snape'a czy Narcyzy, a to nie jest fajne. Musisz wziąć pod uwagę, że jak Fredowi jeszcze coś takiego pasuje, tak wykształconemu Snape'owi czy szlachetnie urodzonej Narcyzie - nie.
    No i dokonało się, wielkie dzięki. Teraz przez Ciebie Lavender będzie mi się kojarzyła z okresem. ;_; Ale dobrze, że Granger zbeształa ją za ,,Mionę". Nie ma chyba gorszego zdrobnienia, jakie autorka mogłaby wymyślić dla Hermiony. xD
    Rozmowa Snape'a z Hermioną (albo raczej Hermiony ze Snape'em, bo to ona do niego przylazła) jak najbardziej udana, miło się czyta takie przekomarzanie. Chyba powolutku zaczynasz rozumieć Snape'a. :)
    Zauważyłam, że coraz częściej dajesz mi powody do chwalenia, nie ma już tak wielu błędów, chociaż beta się przydaje. Bez dwóch zdań.
    I wyjaśniło się, dlaczego wszyscy od razu przebaczyli Snape'owi jego występek. Fajnie, że do tego wróciłaś, bo nadal bardzo mnie gryzło, że tak istotny wątek jest pominięty; do tego wspomnienie sporu o jego temat. Podoba mi się. Jeden wątek już się wyjaśnił, chociaż nie przeczę, że bardzo mnie ta niewiedza irytowała.
    No nie! A już myślałam, że nikt nie opowiada bardziej suchych sucharów ode mnie, ale nie, George mnie przebił. WyOKOmbinuje. ;_; Suche jak pięty Cejrowskiego. xD
    Bardzo mi się podobał ten przyjemny przerywnik z Jeanne, widać, że to nie kolejny zapychacz, a jakaś istotna, ale sielankowa część fabuły. Zastanawia mnie tylko jedno: dlaczego wszyscy tak nagle jej zaufali?

    OdpowiedzUsuń